sobota, 13 marca 2010

NAWET JAK CIĘ NIE WIDZĄ TO BĄDŹ PEWIEN,ŻE CIĘ WIDZĄ

Nie lubię zakupów na naszym osiedlowym, jak mówią znawcy ( w tym RODZICIELKA) "najdroższym na świecie targu", bo na drugi dzień dowiaduję się od uczniów, co wczoraj kupiłam.Dobrze,że należę chociaż do innej parafii-kontrola coniedzielnego meldowania się na mszy świętej przynajmniej "odpadła". W potrzebie anonimowości zawitaliśmy na naszym siedlisku, bo nikt (oprócz najbliższych sąsiadów nas tam nie znał).

"O roku ów" chciałoby się zakrzyknąć za wieszczem-wakacje marzeń w leśnej głuszy,  z dala od ludzi ( bo przecież trudno nimi nazwać najbliższych) w tym dzieci ( nasze do tej kategorii się nie zaliczają-od urodzenia krwiopijcy)-BAJKA!
W DRUGIM dniu naszego pobytu, jakis samochód znienacka zajechał przez otwartą " bo i po co zamykać" bramę
-POLICJA!-zapiszczała RODZICIELKA i  wdzięcznym dyrdaczkiem zrejterowała wgłąb kuchni ( ciekawe, swoją drogą,co podpora naszej parafii ma na sumieniu).
-Pierwszy raz mam okazję powitać gościa w moich  progach i od razu POLICJA- zagaiłam.
Okazało się,że to "nasz" miejscowy stróż prawa, który "dowiedziawszy się" ( skąd),że właśnie "zjechaliśmy na letnisko"-przyszedł się zapoznać.Po wymianie uprzejmości ( zawsze w trakcie zapoznawania okazuje się,że KAŻDY  w rodzinie ma nauczyciela klas I-III - i  DZIWIĆ SIĘ POTEM,ŻE ROBOTY NIE MA!) i wypiciu kawy dowiedzieliśmy się,że
  1. nasz nowy znajomy jest również miejscowym myśliwym, który w "międzynarodowym towarzystwie" poluje w tutejszych lasach
  2. ojczym GOSPODARZA był również zapalonym myśliwym tyle,że nielegalnym i być może na terenie naszego obejścia ukrywa się jeszcze na rzędzie kłusownictwa "obrzynem " zwane (RADOŚĆ POTOMSTWA NIE MIAŁA GRANIC-żeby tak uważnie słuchali, co Pani w szkole do nich mówi)
  3. Okolica spokojna -chociaż parę lat temu w domku naszych SĄSIADÓW rezydent zakładu karnego na przepustce, urządził sobie melinę, gdzie składował skradziony sprzęt rtv-pożądliwie spojrzeliśmy w kierunku SĄSIADÓW , bo nie mieliśmy nawet tranzystora.
Podziękowaliśmy serdecznie, "zaprosiliśmy znowu", z czego stróż prawa i jego MT( międzynarodowe towarzystwo)nie omieszkało wielokrotnie korzystać,bo jak nam wyjaśnił-u nas na podwórku, robili sobie najlepsze imprezy (podczas naszej nieobecności) i chcieliby to w miarę możliwości kontynuować.Ponieważ śladu po imprezach nie zostawiali ( oprócz 1 wyprowadzonej drabiny- w celu obserwacji zwierza, ale znalazła się za płotem)

gościnnie wyraziliśmy zgodę i znajomość uznaliśmy za zawartą.
W tym samym roku posłano nas (niewinne dzieci i mnie) "do sklepu, przez las, po chleb".Drogę znaliśmy raczej mniej niż więcej, ale dziarsko z plecakami ruszyliśmy przez las. Wokół "żywej duszy" .Do sklepu 40 minut spacerkiem, dróżka leśna jak malowanie-miło.
Nagle zza drzewa wyskoczył DZIADEK! O mało nie zeszłam na serce! Chłopaki nie, bo oni przyjęli to za niespodziankę.Wyglądał, jak przerośnięty krasnolud, ale był, jak się okazało" przyjaźnie nastawiony"( albo wstawiony)
-AAA, to wy jesteście od GOSPODARZA- zagaił
-A skąd pan wie?-"odgaiło" odważne dziecię, bo MAMUSIA stała obok z ZAWAŁEM
-TAM- wskazał kosturkiem las- przecież tylko wasz dom, a SĄSIADÓW  to ja znam-wykazał się przenikliwością
-Idziecie do sklepu, to pospieszcie się, bo dziś kiełbasę przywieźli- poradził SHERLOCK i oddalił się dalej zbierać jagody.
Z wrażenia zaschło mi w gardle, toteż w sklepie, oprócz KIEŁBASY( rzeczywiście przywieźli) i chleba, poprosiłam o "napój miodowo-miętowy w kartonie"( jeszcze takiego nie piliśmy)
-To nie dla pani-nie wiedzieć czemu speszyła się ekspedientka
-Ja chciałam dla dzieci (może tu obowiązują jakieś ograniczenia)
-Noooo- potwierdziły dzieci
-Ale to taki napój alkoholowy, jakby nalewka lub wino...
-Aaaaaa-wycofałam się ( dobrze,że w sklepie oprócz nas nikogo nie było) , to "Sprytnego Zbysia" poproszę-wybrnęłam, jak mi się wydawało też sprytnie.
-Mogła pani wziąć-Jakby dzieciom nie smakowało, my by wypili-" powitały" mnie miejscowe CHŁOPAKI -STOJAKI- Dobreeeee- rozmarzyli się
-To może następnym razem-obiecałam i pognałam kłusem w stronę lasu, ciągnąc za sobą oprócz zapachu kiełbasy żądne dalszej konwersacji pociechy
-I co kupiła?-tym razem DZIADEK już mnie nie zaskoczył
-Tak, tak , dziekuję
-I co , dobra? Da dzieciom, niech spróbują-zachęcił
Dzieci nigdy do JEDZENIA nie trzeba było zachęcać,zeżarły całą kiełbasę w drodze do domu i reszcie rodziny pozostał tylko ZAPACH, którym na kilka dni przesiąkł mój plecak.

4 komentarze:

  1. ...alez sie usmialam!
    bardzo swojska i przyjemna historia.Widze przed soba dziadka krasnoluda,ekspedientke...ah i te dialogi...hahaha,jak z filmu Rejs lub z Karguli.
    Ciesze sie ze moglam tutaj do ciebie dotrzec.
    Pozdrawiam serdecznie
    Magdalena

    OdpowiedzUsuń
  2. Najbardziej mi się podobają CHŁOPAKI-STOJAKI!!!
    Niesamowita jesteś!Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale ty to życie ubierasz w słowa i wychodzi Ci to super na dokładkę.

    OdpowiedzUsuń