piątek, 1 października 2010

SZUFLADOWE WYZWANIE I SZAROŚĆ dnia codziennego

Dzisiaj krótko ale za to z obrazkami
  1. zgłosiłam się do SZUFLADOWEGO WYZWANIA , którego temat jest mi bliski  nie tylko z racji zawodu-BAŚŃ
Zrobiłam... oczywiście TOREBKĘ...DLA ALICJI Z KRAINY CZARÓW

Czajnik wepchał się nie proszony ale w końcu to baśń i ładnemu wolno! . Musiałam go przekupić ciastkami z dynią

a reszcie rodziny tej nie -baśniowej , za to z żołądkami jak moje torbiszony, udowodnić,że głód
 goloneczkowe dzieło ŚLUBNEGO, a niech ma-WKŁAD

nam nie grozi, chociaż istnieją WĄTPIĄCY  w JADALNOŚĆ moich wytworów
ZA TO NAPITKI TO KAŻDY CHĘTNIE TESTUJE
NALEWECZKA -ARONIÓWKA NABIERA MOCY
2.mogłam w spokoju ducha zająć się dzierganiem, bo SZARA ROBÓTKA WYCIECZKOWA

powędrowała na północ, zanim zdążyłam ją zapoznać z równie szarą i milutką torbą z grubego weluru

z prawdziwie zabytkowym kluczykiem z targu staroci i słodką podszewką

Ponieważ zimno a zostałam bez  szalika miałam pretekst aby dziergać dalej SZALIK I NIE WIADOMO CO CO MIAŁO BYĆ CZAPKĄ A NIEZUPEŁNIE CHCIAŁO
w roli modela musi czasem wystąpić wazon (szczególnie wtedy, gdy córki brak)
Na przydasie uszyłam POTWORNE KIESZONKI

a ponieważ "Światem zaczęła rządzić jesień" OD JUTRA TOPIĘ SIĘ W BRĄZACH:) (oczywiście PO jarmarku staroci, który mam nadzieję zaliczyć-torby na zakupy przecież mam:)

czwartek, 30 września 2010

ZA MOSTEM, ZA WSZYSTKIM W ZAMOŚCIU, czyli pasjonujące podróże ze ZŁOTOUSTYM

Po jak widać serdecznym i licznym pożegnaniu ze strony KIEROWNICTWA hotelu (KOLEŻANKA w samotności liczyła chociaż na to , co nad głową ale nawet pies z kulawa nogą nie zainteresował się NASZYMI oczekiwaniami) RUSZYLIŚMY DO ZAMOŚCIA! Część TOWARZYSTWA odsypiała w autokarze nocne spacery do rynku , aby się upewnić czy nocujemy w KRASNYMDWORZE czy w KRASNYMSTAWIE, bo przewodnik chyba nie był całkiem pewien, do tego stopnia,że gdyby nie przytomność siedzących za kierowcą WYCIECZKOWICZÓW, nie dotarlibyśmy na nocleg przejechawszy lekkomyślnie, ale za to ochoczo OBOK hotelu, aby za parę kilometrów szukać drogi powrotnej ( tu już WSZYSCY pilnowali PILOTA).
-DO ZAMOŚCIA JEST 36 KM I JESTEŚMY NA DOBRYM CIĄGU-zainteresował nas od rana ZŁOTOUSTY.
Wyjęłam ZAPIŚNIK.To była słuszna decyzja!
-ZAMOŚĆ JEST ROZPOWSZECHNIONY NA DUŻEJ POWIERZCHNI-oświadczył PILOT, pewnie także dlatego,żeby usprawiedliwić to,że W ŻADEN SPOSÓB nie możemy trafić do centrum i Starego Miasta jeżdżąc za to w kółko jak szaleni ( pomimo TACHO kierowcy).
W końcu udało się zaparkować, chociaż
WYMÓWKA NR 1
-JAK CZŁOWIEK NIE MIESZKA W DANYM MIEŚCIE TO SKĄD MA WIEDZIEĆ , GDZIE SĄ PARKINGI (oczywiście ZŁOTOUSTY PILOT)
W Arsenale już chcieliśmy zrobić użytek z broni palnej

, za to,że z uporem godnym lepszej sprawy prowadził nas do zwiedzania KATEDRY dwukrotnie W CZASIE mszy.
W  Arsenale obejrzeliśmy makietę Zamościa
i wysłuchaliśmy naprawdę interesującej opowieści o historii miasta w wykonaniu lokalnego PRZEWODNIKA, co ZŁOTOUSTY z właściwym wdziękiem skomentował:

-SŁUCHAJCIE UWAŻNIE PANA, TO JA JUŻ NIE BĘDĘ WAM MUSIAŁ NIC MÓWIĆ (obiecanki cacanki)
W czasie dwudziestominutowego oczekiwania na koniec KOLEJNEJ mszy ( Ale skąd CZŁOWIEK MIAŁ WIEDZIEĆ, KIEDY JEST MSZA...-patrz WYMÓWKA NR 1), dowiedzieliśmy się,że:
-RENESANS TO XVI WIEK - W NASZYM UKŁADZIE
-Planetarnym?-padło pytanie z tłumu, ale właśnie wierni zaczęli tłumnie opuszczać świątynię, więc zostaliśmy Z NIEDOSYTEM wgonieni do wewnątrz.
 Katedra-rzeczywiście perełka renesansu.Największe wrażenie zrobiłaby na mnie kaplica Zamojskich, gdyby nie to,że PILOT odwrócił moją opowiadając o CUDZIE
-TU MAMY OBRAZ MATKI BOSKIEJ CZĘSTOCHOWSKIEJ


(zdumienie odebrało nam głos, bo to pierwszy wypadek,że w/w ma twarz śnieżnobiałą, inne szaty- tylko obecność Dzieciątka się zgadzała)
-USTANOWIONY NA PAMIĄTKĘ CUDU W 1949 ROKU
-Jakiego cudu?-spytał nieśmiało WYRAZICIEL WOLI TŁUMU
-ŻE TEN KOŚCIÓŁ JEST RENESANSOWY-odpowiedział rezolutnie ZŁOTOUSTY a nam zdumienie po raz drugi odebrało mowę.
Przygwożdżony PRZED kościołem, przez NATRĘTÓW-"Ale o co chodzi z tym cudem?", przyznał w końcu,że....WŁAŚCIWIE TO NIE WIE, NIC O CUDZIE, ale trudno wszystko wiedzieć jeśli( patrz WYMÓWKA NR1).
Za to bardzo chętnie chciał nas oprowadzać po kamieniczkach podcieniowych wokół rynku a gdy stawiliśmy czynny opór  mówiąc,że sami sobie z tych tabliczek odczytamy, zgodził się łaskawie, dodając,istotną wiadomość, której NA PEWNO tam nie znaleźlibyśmy;
-TE WSZYSTKIE ZABYTKI ZOSTAŁY PIĘKNIE ZREWALORYZOWANE (szczególne zrozumienie wykazali emeryci, którzy z rewaloryzacją są za pan brat).
W katedrze oglądanej indywidualnie i w spokoju, moją uwagę zwrócił obraz Zwiastowania i słowa Madonny zapisane W ODBICIU LUSTRZANYM


Po integracji w podziemnych kawiarniach wokół rynku,

ruszyliśmy do ZWIERZYŃCA, gdzie są, jak się wyraził NASZ MENTOR- ENKLAWE PRZYRODNICZE.
Kościół na wodzie od wakacji nie zmienił się, ale dowiedziałam się,że
-TEN KOŚCIÓŁ POCHODZIŁ W STYLU BAROKOWYM I MOŻNA NOTOWAĆ TE DANE ( tu ukłon w moją PERFIDNĄ stronę),ŻEBY ZWERYFIKOWAĆ JE W INNYCH JĘZYKACH! (tu wskazał na tabliczkę informacyjną na ścianie obiektu)
W drodze powrotnej, po ostrzeżeniu z naszej strony,że W ŻADNYCH KRZAKACH NIE SIKAMY! udało mu się znaleźć odpowiednie miejsce na postój ( i TACHO),  co zaanonsował:
-MAMY PÓŁ GODZINY PRZERWY, PROSZĘ SKORZYSTAĆ ZE STACJI BENZYNOWEJ (nie określił tylko Z KTÓREGO DYSTRYBUTORA).
Kończył się dzień. Kilkakrotnie zmienialiśmy trasę powrotu ( patrz wymówka nr1) ale było baaaardzo ciekawie, bo jak poinformował nas ZŁOTOUSTY:
-BĘDZIEMY JECHAĆ PRZEZ WIELE ZABYTKOWYCH MIASTECZEK, KTÓRYCH NIE WIDAĆ Z POWODU CIEMNOŚCI.
Kto by się tym jednak martwił(chociaż na pytanie -"Gdzie jesteśmy?" NIKT nie potrafił odpowiedzieć, ale pocieszaliśmy się,że HEL I ZAKOPANE-ROZPOZNAMY!) skoro nasz PILOT- BYŁ DZIELNY!
-JA MUSZĘ DOJECHAĆ DO BYTOMIA WE WŁASNYM ZAKRESIE, ALE TO JUŻ MI NIE ZALEŻY-poinformował nas, otrzymując niestety informację zwrotną,że NAM ZALEŻY!
Późnym wieczorem gdy KRĄŻOWNIK wjechał w granice naszego miasta-podsumował
-POGODA NAM DOPISAŁA ALE KOŃCÓWKA NAS ZMOCZY NATURALNIE (właśnie zaczęło padać)
Wycieczkę zakończył:
-DZIĘKUJEMY PAŃSTWU ZA BEZPIECZNĄ I KULTURALNĄ JAZDĘ a pół autokaru odwrzasnęło
-OLQA- MASZ TO?-Miałam a jakże-ZAPIŚNIK SIĘ PRZYDAŁ!

wtorek, 28 września 2010

LUBELSKIE INSPIRACJE

Zaraz po przebudzeniu KOLEŻANKA zasugerowała,że jestem pusta jak wazon na obrazku nad moim łóżkiem , bo nie chciałam skorzystać z ŁASKAWIE ofiarowanego mi kremu, który zapewnia twarzy kolor marchewki i wolałam mój-zapewniający kolor "twarzowy". Próbowała jeszcze poczęstować mnie kremem do rąk ( czyżby moje dłonie wyglądały staro?!)
Do jadalni miałyśmy bliżej niż DYREKTOR I JEGO PRZYJACIELE (  KIEROWNIK zajazdu wręczając nam klucze zapowiedział,że NAJPIERW DLA DYREKTORA I JEGO PRZYJACIÓŁ i po pierwszym szoku, gdy zrobiło się wokół niego pusto, EMERYTKI zajęły godne miejsca), o dziwo mogłyśmy zająć DOWOLNE MIEJSCA, co jednak okazało się dla nas zgubne, bo tuż obok nas zasiadł ZŁOTOUSTY  ( w sensie wypowiedzi i uzębienia)PRZEWODNIK,
-Ja i PAN KIEROWCA siedzimy na obu końcach stołu i w ten sposób stanowimy JEGO OZDOBĘ-zagaił a ja pożałowałam,że nie użyłam WSZYSTKICH KREMÓW KOLEŻANKI.
Ozdoby nie wytrzymywały jednak CIĘŻARU KONWERSACJI i zawsze po posiłkach zgodnie oddalały się ozdabiać pokoje.
ZŁOTOUSTY mylił miejscowości, przez które przejeżdżaliśmy, wmawiał nam ,że nocujemy w KRASNYM DWORZE (na wypadek zagubienia motel w Krasnymstawie oszczędziłby na posiłkach), budował zamki tam, gdzie ich nie było a najbardziej fascynował go stan polskich dróg:
-Proszę zwrócić uwagę jakie piękne rondo, skrzyżowanie-to słyszałyśmy najczęściej, ale byłyśmy odporne na urodę infrastruktury, bo resory naszego krążownika były chyba wymieniane ostatni raz za czasów Bieruta.
LUBLIN zauroczył wszystkich

zamkiem z cudowną kaplicą
i znowu przyplątał się za mną mój od niedawna ulubiony święty -ONUFRY( to ten z długaśną brodą)ciekawym muzeum zamkowym i choć obrazu Matejki nie wolno było pstryknąć, moją uwagę zwróciły eksponaty za galerii sztuki ludowej
-niesamowity kogut
o drapieżnym wyrazie twarzy
i frasobliwy Jezusek
który z rezyganacją zdawał się mówić "O żesz, coś mnie uwiera w łokieć!"
Przymierzyłam się do czarciej łapy
pasowało jak ulał
W katedrze był ślub, więc poskrzypując butami przekradłyśmy się do skarbca, gdzie sprawdzałyśmy czy komnata akustyczna JESZCZE DZIAŁA- działała- dopóki pilnujący jej ksiądz nie zwrócił nam uwagi, ale jak słusznie zauważył PRZEWODNIK
-MOŻEMY TU ZWIEDZAĆ Z UWAGI NA MOJE SIWE WŁOSY-cokolwiek to miało znaczyć. W drodze powrotnej chciałam zdjąć buty i popylać w skarpetkach (ślub wciąż trwał a Pan Młody- żołnierz z kordzikiem u boku nie zachęcał do konfrontacji), ale NIEKTÓRZY dostali ataku śmiechu i mogłam swobodnie skrzypieć po marmurach występując w roli MNIEJSZEGO ZŁA.
Po udanych zakupach
w Galerii od rzeczy
i Sklepie Cynamonowym
zasiadłyśmy w kawiarni aby oddać się rozpuście

przy wtórze muzyki dobiegającej zza okna
Miałyśmy jeszcze możliwość podziwiać ulicznego artystę plastyka, który sprayem tworzył w parę minut kosmiczne krajobrazy
oraz wziąć udział w konkursie cropp-a,
ale dobrze,że nie podjęłyśmy wyzwania, bo trzeba było zjeść PSIĄ KARMĘ (i znaleźli się chętni!) a nie KONWENIOWAŁO NAM to z szarlotką.

Lew z przodozgryzem wzbudził moje macierzyńskie uczucia, choć KOLEŻANKA była bardziej zafascynowana knajpą pod nim a szczególnie jej specjalnością GĘSIM PIPKIEM.
Najbardziej jednak ZADZIWIŁA nas sztukateria jednej z kamienic z uwagi na instytucję, która mieściła się w jej wnętrzu-
CYCATKI te ozdabiały bowiem front ....PRZEDSZKOLA MIEJSKIEGO ( może nawiązanie do karmienia piersią?)
ale zważywszy na to,że niedaleko , za to W CZASACH DAWNYCH po niemalże sąsiedzku mieścił się BEZPŁĄTNY DOM PUBLICZNY to chyba taki drobiazg jak sztukateria nie powinien nikogo dziwić.
Jutro-ZAMOŚĆ!

poniedziałek, 27 września 2010

W TRASIE, czyli wycieczka z zakładu pracy

ŻĄDNA WRAŻEŃ zapisałam się na wycieczkę w towarzystwie koleżanek z PLACÓWKI. Wprawdzie w Lublinie i Zamościu byłam ostatnio w lipcu ale akurat planowana teraz trasa muzealna niezupełnie pokrywała się z tym, co widzieliśmy w czasie wakacji a poza tym TOWARZYSTWO!
Na miejscu zbiórki TOWARZYSTWO powitało mnie, można powiedzieć entuzjastycznie;
-Jak ci służy to wolne, świetnie wyglądasz! (czyli znowu przytyłam-cholera jasna!).
Skomplementowano moją skórzaną śliwkową kurtkę:
-To chyba skóra z MILKI!
a,że na kurtce jak byk widniał rozmiar L WYDEDUKOWANO,że X odcięłam nożyczkami (a właściwie sama to podsunęłam w ramach wzajemnej wymiany uprzejmości). Bardzo lubię takie przekomarzanie, co nie przeszkadzało mi zapytać, czy ktoś przypadkiem nie zaiwanił kredy, bo chcę się odciąć białym kręgiem od takich KOLEŻANEK:).
Podróż trwała 7 godzin .Po drodze nieoczekiwane  postoje, bo jak się wyraził PAN PRZEWODNIK
-pan KIEROWCA MA TACHO
i w związku z tym musiałyśmy jak za czasów dzieciństwa sikać w krzakach, ku uciesze wędkarzy i leśnych zwierzątek ze szczególnym uwzględnieniem kleszczy i komarów.
Krasnystaw.

Wytaczamy się płaskodupe i półprzytomne z głodu ( w krzakach nie było jadłodajni) z autokaru.
Nagle  krzyk:

-Nie wysiadać! NIE WOLNO WYSIADAĆ!
-To NIE TU?- POSZŁA PLOTKA W TŁUM
Okazało się jednak,że trzeba ( nie wiedzieć czemu) PRZEJECHAĆ ZA BUDYNEK ( ok. 20 m) i TAM wysiąść.
-Co za upierdliwe baby!-skomplementował KIEROWNIK OBIEKTU nasze nieśmiałe "DLACZEGO?"
Grzecznie włożyłyśmy nasze bagaże z powrotem do autokaru, przejechałyśmy 20m, wysiadłyśmy i po krótkiej bitwie o klucz uzyskałyśmy wstęp do naszej kwatery.

Biesiada-pierogi w trzech odsłonach (ja opowiadałam się za filingiem z kaszy gryczanej, KOLEŻANKA wybrała mięsko)
Pokoje - na ścianach arcydzieła sztuki światowej-na jednej ścianie wazon, na drugiej- kwiaty, więc zgonie doszłyśmy z KOLEŻANKĄ do wniosku,ze zabrakło kasy na kwiaty W wazonie. Nie wzięłam nic do czytania , więc marnowałam czas, chociaż energooszczędna lampka pozwalała na przeprowadzanie transplantacji mózgu.
KOLEŻANKA zaproponowała WSPÓLNE rozwiązywanie krzyżówek, tzn. ONA rozwiązywała- ja nie wiedziałam NIC!, bo stosowała zmyłki typu:
-Domowy pantofel- kończy się na -SU a potem okazywało się,ze to BAMBOSZ!
 dobrze,ze chociaż wzięłam robótkę

Pocieszałam się jednak-JUTRO ZWIEDZANIE!