środa, 8 czerwca 2011

RAŹNYM KROKIEM po Krokowej

Ponieważ MAŁŻONEK pobyt na plaży, o ile nie łączy się z marszobiegiem, traktuje jak zło konieczne a kąpiącą się JAK KURA- W PIASKU traktuje z pobłażliwą wyższością- KURA zaproponowała jako prezent na Dzień Dziecka wycieczkę po gminie Krokowa. Tym bardziej ,że po plażowaniu w dniu poprzednim nie tylko pod pachami pojawiły się czerwone place jak odcisk papilarny słoneczka ( duże , bo i słońce duże) i OZDOBA PLAŻY zaczęła przypominać MILKĘ tyle ,że biało czerwoną.
-Przynajmniej patriotycznie, bo w barwach narodowych- pocieszałam się smarując się post factum FACTOREM 15.
W planie mieliśmy okolice jeziora Żarnowieckiego i DIABELSKI KAMIEŃ o obwodzie 20m- bardzo chciałam zobaczyć coś, co w pasie ma więcej niż ja i   w dodatku KAŻDY  OGLĄDA TO Z PRZYJEMNOŚCIĄ.
Krokowa- zaskakująco malowniczy zamek
z trochę zaniedbanym parkiem ale imponujące drzewa zrobiły na mnie wrażenie
równie wielkie jak SKĄPSTWO niektórych, ODMAWIAJĄCYCH SPRAGNIONYM przerwy na kawę w hotelowo-zamkowej restauracji.

Kościół w Żarnowcu- piękne krużganki

i ciekawe wnętrze

tu nawet widać o czym myślą siostrzyczki zakonne

które nie tylko my oglądaliśmy zza krat
w środku atrium z klasztornym ogrodem a niedaleko szkoła NAWIEKIWIEKÓW
-Między ŻARNOWCEM a Krokową MIAŁ BYĆ TEN KAMIEŃ- z pretensją w głosie odezwała się PILOTKA studiując mapę ZA PÓŹNO!
-Zatrzymamy się w drodze powrotnej -pocieszył ją KIEROWCA skuszony wizją jeziora i miejscowych rusałek.
Pognaliśmy dalej, ale pomimo objeżdżania jeziora i oglądania po drodze pozostałości po niedoszłej elektrowni atomowej- ŻADNYCH RUSAŁEK NIE BYŁO.
Zapędziliśmy się nawet na szczyt elektrowni szczytowo-pompowej-myślałam,że to już szczyt moich możliwości- JAKŻE SIĘ MYLIŁAM!
Na naszym szlaku pojawiła się NIEOCZEKIWANA ATRAKCJA
PUNKT WIDOKOWY!
-To może ja zostanę i pogram w szachy?-zaproponowałam sprytnie
Oprócz szachów i placu zabaw były tam jeszcze dwa dinozaury

MÓJ WARIANT B-RATUNKOWY
Propozycja została jednak bezczelnie odrzucona- jako ATRAKCJE DOBRE DLA DZIECI
U podnóża okazało się jednak ,że W ŚRODKU JEST WINDA!!!!!
Zadowolona- już wydłubywałam zaskórniaki,żeby zafundować nam TAKĄ ATRAKCJĘ ( niezorientowanym przypominam,że wciąż mieszkam na czwartym BEZ WINDY), gdy PANIENKA Z OKIENKA-ODEZWAŁA SIĘ:
-Ale wchodząc po schodach BĘDZIE TANIEJ i CIEKAWSZE WIDOKI
-Ciekawszy widok to będzie jak tam padnę po drodze na zawał połączony z wylewem- odpowiedziałam rozchichotanej PANIENCE, ale zapomniałam o TOWARZYSZU, który w obliczu kompromitacji przed PANIENKAMI wszelkiego autoramentu pręży pierś i DAJE RADĘ.
WSPIĘLIŚMY SIĘ!!!! I nie szkodzi ,że już w połowie drogi odczuliśmy powiew wiatru przeciskający nas przez barierki a na górze szukaliśmy naszych pourywanych głów- WIDOK TO WYNAGRODZIŁ
TEN CIEMNIEJSZY PASEK NA HORYZONCIE TO MORZE

Oszołomieni , z rozwianym włosem ruszyliśmy i ziuuuuuu... ominęliśmy skansen w Nadolu-( a tak chciałam zobaczyć JAK MIESZKA GBUR ( w przewodniku stało jak byk - "chata gburska") i PORÓWNAĆ z najbliższym mi gburem) nęceni perspektywą obejrzenia KAMIENIA!
Niestety pomimo wielu prób- kamień okazał się iście DIABELSKI-BO NIGDZIE GO NIE BYŁO!
Zainteresowanych odsyłam do buszowania w Odargowie albo  w necie.



niedziela, 5 czerwca 2011

ŚCIEŻKA ZDROWIA, czyli opalanko na plaży

Słowo się rzekło-kobyłki w zasięgu wzroku nie widać-nadszedł czas REALIZACJI.
Jastrzębia Góra-7km dyrdaczkiem po plaży- na ogół piaszczystej, ale kamyczkowej akupresury też nie brakło a im bliżej celu tym kamieni więcej.

Opalanko-GRATIS.Dopiero wieczorem okazało się,że najbardziej opaliłam się pod pachami i przez dwa kolejne dni łaziłam jak paker z siłowni , tyle ,że z niewidzialnymi bicepsami.
Ale warto było, bo dzięki wysiłkowi fizycznemu mogłam zostać GWIAZDĄ PÓŁNOCY
NIEKTÓRZY również pchali się w kadr, ale KTOŚ musiał uwiecznić fakt ,że wlazłam "na samą górę mapy".
W Jastrzębiej Górze poczułam się "jak w domu"-czyli w pracy. Tłumy małoletniej "szarańczy" na plaży i deptaczku.
-Ten już nie ma kasy-wskazałam TOWARZYSZOWI chłopca, którego jedynym zajęciem było odbijanie piłeczki od KAŻDEGO i wszystkiego, co się nawinęło a potem wyławianie jej z fontanny ( gdzie , jak mówiła PANI-NIE WOLNO wchodzić)
-Skąd wiesz?-zdziwił się.
-Gdy tylko Pani pozwoliła rozejść się "do bud"- cała banda z gromkim " huraaaaaaa" rozbiegła się po straganach a on został jak samotna muszelka na plaży.
Samotność nie trwała jednak długo, bo przyuważony przez bystre oko Pani, w jej uroczym towarzystwie wkrótce dogorywał na ławeczce. Rozumiem Panią, ale takie oderwanie się od pracy pozwoliło mi na spojrzenie na "ciżbę" z trochę innej perspektywy-człowiek uczy się całe życie.
Gdy dotarliśmy do Rozewia z moich płuc zostały strzępy a po spojrzeniu  W GÓRĘ
zadecydowałam,że chyba zostanę NA DOLE i z tej perspektywy będę uwieczniać OSIĄGNIĘCIA MĘŻA. Argument odrzucono, BO APARAT BYŁ TYLKO JEDEN a BOHATER chciał fotografować PANORAMĘ. Zostałam przekupiona obietnicą BEZY  I BEZ PŁUC na galaretowatych nogach wspięłam się posłusznie realizując łacińską maksymę "Gdzie ty Kajus..." złorzecząc KAJUSOWI w myślach okrutnie.
Panorama warta trudu


a u podnóża nastąpił "rozwód"-BOHATER zwiedzał maszynownię a BEZPŁUCNA  wędzarenkę- z rybami "jak żywymi"

Po bezie- popitej dla równowagi wyrwanym z pisma kobiecego Nutrislimem, BŁYSKAWICZNIE DOSZŁAM DO SIEBIE- gotowa do dalszych wyzwań, ale jedynym , które mi zaoferowano było dojście do przystanku PKS i i wypaśny autobusowy powrót "NA KWATERĘ:)".