środa, 6 lipca 2016

Znów wakacje i robić nie ma komu

Przymiarki zaczęły się już od 17 czerwca- tak się bawiliśmy w Dniu Pustej Klasy
Wychowawca sam sobie zrobił "kuku", bo nieopatrzenie naopowiadał gawiedzi o człowieku ,który z butelek zbudował sobie wyspę i na niej wygodnie mieszkał.
- A może my zbudujemy?- padło pytanie i propozycja- TRATWĘ!
Po doświadczeniach z rozpalaniem ogniska, gdy młodzież za pomocą:
    - lupy i starych gazet
    -dwóch patyków pocieranych w zawrotnym tempie
    -dwóch przypadkowo znalezionych kamieni i suchej trawy
    próbowała skrzesać ogień i dopiero po ok. 30 minutach zdumiony wytrwałością wychowawca             usłyszał wątpliwość:
    -A pani to nam tak pozwala i nie boi się,że się podpalimy?
    -Nie- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Z uwagi na brak zapałek w zasięgu łapek, byłam                spokojna.
     Efekt naukowy- JASKINIOWCY MIELI CIĘŻKO!
NIE OBAWIAŁAM SIĘ, tylko rzuciłam lekkomyślnie:
-Przynieście parę butelek i taśmę i róbcie!- mając w głowie obraz TYCH , CO WIECZNIE ZAPOMINAJĄ
Nazajutrz butelki zaczęły napływać WORAMI-ILE CI LUDZIE PIJĄ?!
Gdzieś w zakamarkach mojego pokręconego mózgu czaił się plan wodowania tratwy zbudowanej z dwóch butelek przy użyciu plastikowej miski i 5 litrów wody, ale rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania.
-Planujemy chyba spływ Gangesem, bo jak na nasze polskie rzeki- jednostki pływające są za duże- obwieściłam na zebraniu rodziców, co zostało przyjęte z entuzjazmem i już widziałam w oczach niektórych plany na czas spędzony BEZ żeglarzy.
Niecny wychowawca pokrzyżował ich plany i dokonał zakupu AKWENU, w którym skutecznie spławiono kilka tratew a jedną rozmontowano, bo ku żalowi żeglarzy nie mieściła się w oceanie.
Słodkie głosiki dzieci ( zwane przez mniej odpornych jako "darcie ryja") zwabiły DYREKTORA PLACÓWKI(akcja musiała odbywać się pod jego oknem, bo tylko tam było ujęcie wody), ale uspokojony widokiem żywych i brakiem martwych ( z wyjątkiem słaniającego się NAUCZYCIELA) oddalił się do swoich spraw a w GRONIE  Pedagogicznym powstało przekonanie,że wychowawca zasługuje na tytuł LANS ROKU i co gorsza nic tego nie zmieni. Dobrze,że następny DZIEŃ PUSTEJ KLASY dopiero za rok.

piątek, 25 marca 2016

górska wycieczka po płaskim, czyli to co tygrysy lubią najbardziej

Tygrysy- to nie wiem, ale "nawalona smalcem " osiadającym od razu w dolnych rejonach , nazwijmy to KRĘGOSŁUPA-jak najbardziej tak! Na rozgrzewkę i zakąskę zatrzymaliśmy się  przy niepozornie wyglądającej chatce, z której wydobywały się kłęby dymu. Najodważniejsze-  jak zwykle nasze EMERYTKI- od razu zanurkowały w czeluści ( wyćwiczone w niechęci do kolejek)
i za chwilę wychynęły z oscypkami. Zanurkowałam i ja. kupowałam w ciemno i na wdechu i dobrze,że bez zastanowienia, bo warunki , w których przygotowywano te cuda przyprawiłyby, co wrażliwszych koneserów higienicznej żywności o lekki zawalik.
Najważniejsze,że smaczne było!
Góry okazały się PD, czyli piękne
i DOSTĘPNE!
ŚLUBNY  dotąd nie wierzy,że sama doszłam do schroniska

ale nie wie,że po płaskim !

 Same się nagrodziłyśmy za wyczyn. najpierw rejs
oczywiście nie jachtem, bo takiej wyporności nie ma ŻADEN, potem zabijanie smaku oscypka za pomocą środków ogólnie dostępnych
a na koniec eskapady umartwianie się ( bo upał nie odpuszczał) na biblijnym szlaku. Przy ciemnicy, niektórzy zalegli w cieniu na ławce udając śpiących strażników, my ( czyli FOKSIOWA, KOLEŻANKA I JA) poszłybyśmy o krok dalej i zaległybyśmy w grocie, ale powstrzymała nas niestety( nabyta w młodym wieku) umiejętność czytania , bo tabliczka z zakazem zbliżania się kłuła w oczy.( Dobrze,że w ORYGINALE takich nie było, bo o zmartwychwstaniu nikt by dotąd nie wiedział)
Po południu SPA- czyli basen malowany olejną, ale było nam wszystko jedno- byle się schłodzić i stracić nabyte kalorie.
KOLEŻANKA z zapałem pływała w tą  i z powrotem, EMERYTKI ( SKĄD ONE BIORĄ TEN POWER?!) od razu zaczęły ćwiczyć aqua aerobic (odpadłam po 5 minutach i sugestii, żeby bardziej wyciągnąć nóżki - chcą mnie zastąpić w robocie, czy co?). Ja traciłam kalorie machając rękami i spacerując po dnie akwenu w dyskusji z anglistką.
Minęła mnie - TORPEDA- KOLEŻANKA. Od razu włączył jej się skaner.
-A ty co, pływasz i tak bez zadyszki gadasz?- podejrzliwie rzuciła sonarem i oszustwo wyszło na jaw.
Musiałam się wysilić, ale to dziwny basen był, bo gdy już zaczęłam pływać, okazało się,że moje pływanie ( szczególnie z deską i makaronem, polega na intensywnej pracy kończyn i... staniu w miejscu!
po godzinie KOLEŻANKA zarządziła odwrót.
-JA NIE WYJDĘ PO TEJ KOMUNISTYCZNEJ DRABINIE ŚMIERCI- poinformowała, wskazując na archaiczną drabinkę basenową-Będę musiała czekać ,aż spuszczą wodę!- dodała,ale perspektywa kolacji obu nam dodała wigoru i jakoś się wydrapałyśmy ( nie zostawiając śladów na olejnej lamperii). Nie wiedziałam,że tyłek waży aż tyle!(człowiek uczy się całe życie).
Po kolacji miała być dyskoteka ( EMERYTKI nie mogły się doczekać), ale didżej spalił wzmacniacz ( na naszych uszach!) i na szybkęsa zaproszono lokalnych didżejów ( średnia wieku 80 plus) z własnymi instrumentami, czyli lokalną KAPELE LUDOWĄ. Po trzech kawałkach ( potem grali je od nowa , znów i znów) poczułyśmy się na tyle raźno,że wzniośłysmy toast " zdrowie młodych!" i " gorzko, gorzko", co było adekwatne do muzy , ale upewniło muzyków,że uczestniczą w lesbijskim weselu ( chyba dlatego zafiksowali się na swoich trzech szlagierach). Potem zorganizowałyśmy Taniec z gwiazdami ( ciągle przy owych trzech utworach, ale muza znajoma- łatwo poszło).  Dostałam rolę czarnej mamby i dałam radę, bo ramę trzymali wszyscy) Niestety brak kryształowej kuli załamał uczestników i finał nie odbył się.
 Następnym razem trzeba się lepiej przygotować i poćwiczyć, bo wstyd przed EMERYTKAMI!


niedziela, 21 lutego 2016

Nikt mi nie powie,że nie umiem się bawić i zgubne skutki tegoż

Po powrocie z zakurzonych dróg okołokamieniołomowych i przepłukaniu gardeł zdrowotna wodą nabraną z baaardzo zdrowotnego źródełka w pobliżu drogi ( opis przekonywał,że dobra na wszystko- smak,że chyba dla robotów, bo smakowała jak metal w płynie) w naszym LUKSUSOWYM obiekcie czekała na nas ATRAKCJA!- Grilowany Didżej, czyli gryl z didżejem w tle. Niestety nie chciał stanowić tła, tylko z uporem godnym lepszej sprawy, postanowił rozruszać ukamieniołomowane żeńskie grono (średnia wieku 50+, bo były z nami emerytki) i zapodawał znane i powszechnie lubiane szlagiery "prosto z disco pola" i zachęcał cały czas do wspólnej zabawy!
- Czy jest tu z nami jakaś Aleksandra?- rzucił w zmęczony hasaniem tłum , który akurat zasiadł do stołu w oczekiwaniu na kiełbachę.
Oczywiście była- SZTUK 1 we własnej osobie i została gremialnie zmuszona do baletów solo ( dobrze,że ciemno było) w rytm znanego szlagieru " Ale, ale...." wywołując przy każdym "seksibomba" radość wielką ( kto mnie zna ten wie) gawiedzi i zyskując uznanie didżeja, który po występie primabaleriny, ryzykując "look zabijający" ( ale nie widział, bo ciemno), podsumował występ:
- Widzę,że kształt i forma pasuje!- cokolwiek by to miało znaczyć.
Za długo pozostałam w oszołomieniu poowacyjnym i dlatego spóźniłam się na ulubione , bo spalone kiełbachy. Jako potencjalna seksibomba nie miałam w tym żeńskim gronie żadnych przywilejów.
Przepychając się do lady, zauważyłam samotną podpaloną kiełbaskę i usiłowałam gromkim głosem z końca głodnej kolejki w jakiś magiczny sposób ją sobie zarezerwować.
-Ta spalona dla mnie, nie ruszać mi jej!!!-oczywiście wzięła ją KOLEŻANKA!
-No,żesz w kurde mordę jeża , chyba w nocy uduszę ja poduszką, blisko mam ( na wyciągnięcie stopy)- pomyślałam chyba nie w porę, bo kiełbacha magicznym sposobem nagle poturlała się po podłodze a oparzona wrzącą herbatą KOLEŻANKA poszła się schładzać.
Nie o taką MOC mi chodziło.
Foksiowa  JAK ZWYKLE ZACHOWAŁA BYSTROŚĆ UMYSŁU:
-Co byś sobie teraz zjadła?-zwróciła się do LOKALNEJ WIEDŹMY- Ty nam tylko powiedz, co chcesz i my ci przyniesiemy- dobiła mnie.
Po opatrzeniu oparzonej zaczęłyśmy kosztować pozostałych smakołyków , czyli różnistych różności zgromadzonych na szwedzkim  stole. Szczególnie interesująco zapowiadał się kontakt z "szarymi kulami". bo jedni twierdzili,że to sałatka z kaszą, drudzy sałatka z jajkiem, trzeci- śledziowa bez śledzia.
Zjadłyśmy tę kulę ( wielkości sporej mandarynki) i zgodnie stwierdziłyśmy,że ta sałatka to nic szczególnego, bo jakaś mdła.
- O jak widzimy paniom nasz smalec bardzo smakuje- organizator był wniebowzięty- degustatorzy nieco mniej.
Nawalone smalcem w rytm dico polo poszłyśmy spać, bo nazajutrz czekała nas prawdziwa górska wycieczka
 oraz pławienie się w luksusie jednostki pływającej
torba korzenna inspirowana wycieczką

piątek, 19 lutego 2016

mam za swoje, czyli znów się zapuściłam

 To słowa foniatry , do której potruchtałyśmy z KOLEŻANKĄ niezwłocznie po rozpoczęciu ferii. Ja z początkiem zapalonej krtani, KOLEŻANKA z przeleżaną grypą- dawałyśmy w autobusie komunikacji miejskiej czadu naszym cherlaniem tak,że nie dziwię się,że jechałyśmy w luzie. Strach przed świńską grypą zrobił swoje. FOKSIOWA była dzień wcześniej i usłyszała na pocieszenie,że na rentę to ma już mocne podstawy.PLACÓWKA bez nas? Niemożliwe!Dobrze,że ferie, jakoś dojdziemy do siebie , ale z rozrywkowo wyjazdowych planów nici. Ja na razie symuluję DARTA VADERA bez hełmu- swoim donośnym oddechem ze świstem i gwizdem i wkurzam się, bo nie mogę nawet pogadać przez telefon.  FOKSIOWA walczy z grypą i tylko rekonwalescentka KOLEŻANKA  w przypływie optymizmu chciała się zapisać na kulig, ale zrugana przez własną matkę i zrażona brakiem śniegu ( pchanie sanek  razem z końmi zdecydowanie przekracza siły rekonwalescentki) zalega po sąsiedzku i ogląda filmy.
Dziergać mogę, to dziergam
opakowanie na człowieka
i na słoiki.
Mamy niedługo kiermasz , będzie jak znalazł.
Postanowiłam zrealizować mocne postanowienie poprawy , bo blog się  zakurzył i chociaż tak naprawdę nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda- piszę a na pierwszy ogień pójdzie
Nasza bieszczadzka przygoda!
Stary dyrektor na odchodnym zafundował nam ( z tym,że same zapłaciłyśmy)- WYCIECZKĘ W NIEZNANE. Jedyne, czego zdołałyśmy się dowiedzieć- kierunek Bieszczady i będzie luksus i będzie SPA! Jako wielbicielki luksusu , na który nas nie stać. wpisałyśmy się na listę i przez całą ośmiogodzinną podróż ( bo korki- widać wszyscy łaknęli luksusu) już widziałyśmy się w luksusowych apartamentach, owinięte w puchate szlafroki, w drodze do SPA z atrakcjami wodnymi sauną i co tam jeszcze luksus dał. Miała być Cisna, ale nie dojechalim. Gdy skręciliśmy w zadzwiająco wąską ścieżkę,zaczęłam nabierać podejrzeń,że ten luksus, coś za bardzo ukryty i oddalony od cywilizacji, Podejrzenia wzbudziło  również rozdanie przez organizatora cudownych upominków umilających podróż, w postaci podróżnych torebeczek ( w mojej od razu urwało się ucho), ale najlepsze było przed nami.
Luksusowy apartament dla naszej trójki składał się z dwóch pokoi

pokój luks, bo z telewizorem
przytulny pokój rodzinny
-Fajnie jest, mamy gniazdka, można się doładować- ucieszyłam się i cieszyłabym się dalej, gdyby nie to,że stopa ( rozmiar 39) zaklinowała mi się między łóżkami. Odległość była przewidziana na rozmiar chyba 35, więc posiedziałyśmy jak baletnice z nóżkami do jakiegoś szase,dopóki nie zabolały nas pięty a potem wezwane przez przewodnika w kowbojskim kapeluszu, ruszyłyśmy na podbój... pobliskiego kamieniołomu, który co prawda piękny

ale w 30 stopniowym upale nie zrobił na nas należytego wrażenia, bo dusza i ciało wołały:
 SPA dajmy!!!!
cdn

środa, 30 grudnia 2015

Migiem, czyli starzeję się na potęgę

Czy tylko mnie czas zapiernicza w zabójczym tempie? Nie dają nic mocne postanowienia poprawy, blog zarasta chwastem i rdzewieje na potęgę, a święta lecą za świętami nie zważając na to ,że ja taka nieprzygotowana jestem. Na szczęście można liczyć na młodzież
rękodzieło ukochanej młodszego
i starszyznę plemienną ( w tej roli ŚLUBNY, który przytargał i oprawił wyjątkowo dużego w tym roku chojaka, mnie pozostawiając wielokrotne sosnowe iniekcje w czasie ubierania dwumetrowego bydlaka ,zwanego później najpiękniejszą choinką jaka mieliśmy. Spisałam się!


Jedyne , co  usprawiedliwia zaległości, to pełne poświęcenia zaangażowanie  w to, co niemożliwe do osiągnięcia- wyprowadzenie podopiecznych na ludzi ( w tym roku 30 godzin pracy z dzieckiem tygodniowo- kto próbował, ten wie!)
Staram się na różne sposoby:
- edukuję globalnie razem z KOLEŻANKĄ, czyli afrykańsko amerykański szał w PLACÓWCE
-prowadzę zespół o jakże wdzięcznej nazwie FLECIKI, którego nazwa w żadnym stopniu nie ostrzega przed ryjącymi mózg dźwiękami, na jakie jestem  co tydzień narażona.
-palce mam skłute od igieł ochoczych członkiń koła DEKORKA, które z entuzjazmem szyją i szyją a ja nawlekam, nawlekam, ratuję i ratuję i plastry kleję.
czasami dekorki dostają zlecenie i wtedy panika i kłucie narasta
- w wolnych chwilach gotuję zalewajkę razem z czarownicami
a potem skarmiamy nią niczego nie spodziewających się pierwszaków, mamiąc ich nazwą "zupa czarownicy". W tym dniu padła od najedzonej gawiedzi propozycja, aby w wiadomym celu udać się do miejsc pamięci narodowej, ale zważywszy na halloweenowy wygląd większości, niedobry wychowawca odwlekł w czasie latanie po grobach , tłuczenie szklanych zniczy ( jeszcze w placówce) i polewanie wzajemne roztopionym woskiem.
Zostało mi to wspaniałomyślnie wybaczone
kwiatek imieninowy od "wdzięcznych pacjentów"( przynajmniej KTOŚ pamiętał)
ŚLUBNY od września zamienił się w zupełnie nieperfekcyjną , ale za to panią domu i został zmuszony do GOTOWANIA!!!!
-Ale nie żebym tak ciągle musiał dla tej całej włoskiej rodziny gotować!- odgraża się średnio raz w tygodniu, bo nigdy nie wiemy, ile osób zasiądzie do stołu ( zdarzają się NARZECZONE!!!)
Z tego wycieńczenia zdrzemnął się kiedyś na fotelu , dając mi możliwość spokojnej rozmowy z POSIADACZKĄ DOMU Z WYGODAMI ( czyli GURU, bo też tak chcę). Gdy na tapecie była akurat nowa domowa kanapa, przebudził się, jak Śpiąca królewna ze stuletniego snu i WŁĄCZYŁ DO ROZMOWY:
-Nie, nowa nie ma prawa się tak zachowywać- odbierając mi na chwilę mowę i dech. 
Próbowałam na migi pokazać mu,że rozmawiam i to z GURU!!!!, ale widać gotowanie obiadów osłabia wzrok, bo kontynuował gromko:
-Trzeba ją ustawić do pionu!- wywołując tym razem ciszę po drugiej stronie drutu.
Szybko się pożegnałam.
-Odwaliło ci?!- grzecznie zwróciłam się do ZDEZORIENTOWANEGO.
-No, co...-próbował się bronić- NIE WIDZIAŁEM,że masz słuchawkę w uchu, a zawsze mówisz,że cię nie słucham, to chciałem sensownie zagaić!
 Pogoniłam gada z pokoju, ale wrócił jak bumerang z pytaniem:
-A MY TO JESTEŚMY PEŁNĄ RODZINĄ?- i gdy już myślałam,że się kaja i boi rozwodu, wyjaśnił:
-BO NIE WIEM ILE PAR BUTÓW STOI W PRZEDPOKOJU ( czytaj- "Czy narzeczone w domu?")
Liczyłam,że się zrehabilituje w dniu IMIENIN PANI DOMU ( hiacynt  "od klasy" przemycony i sprytnie schowany za zasłonką,żeby sprawdzić JAK rodzina pamięta o mamusi i żonie)- zabrał mnie na zakupy ani słowem nie wspominając o SZCZEGÓLNYM DNIU.
-Chyba sobie kolczyki włożę z tej okazji- zagaiłam -wydawało mi się zalotnie
-Włóż, włóż, żeby cie w sklepie Z CHŁOPEM nie pomylili!
MÓJ KOCHANY PAMIĘTNICZKU, CZY TO JUŻ KONIEC ZWIĄZKU, CZY DEFINITYWNY ROZKŁAD POŻYCIA MAŁŻEŃSKIEGO?
ZROZPACZONA :)))))
CDN (jeśli ktoś zechce czytać)

środa, 14 października 2015

Krótka piłka z okazji święta

Dziś spędziłam w Placówce uroczy dzień. Najpierw konferencje od 8.30 a potem do 15. 30 w pięć pełnych zapału nauczycielek, pilnowałyśmy jednego czwartoklasisty, który za nic nie chciał bawić się klockami na świetlicy, gdy wszyscy inni poszli do domu, a odrabiać nie miał co, bo dziś lekcji nie było! I to by było na tyle, jako komentarz do ministerialnego przesłania "Bawcie się, drodzy nauczyciele!"
Ale nie narzekam, bo od tego robią się zmarchy i wykrzywia lico. Tym bardziej,że wychowankowie dostarczają cały czas bodźców do rozwoju osobistego i zdobywania nowych kwalifikacji. Nawet orbitrek niepotrzebny, gdy przegrywa się z własnym uczniem grę w zagadki przyrodnicze i za karę robi przysiady ( proponował "bombki"- bo myli mu się p i b ale wynegocjowałam! Dobrze,że wcześniej rozmawialiśmy o ulubionych słodyczach i opowiadał jakie smaczne "bączki" robi jego mama, bo byłabym w strachu)). Uczeń- ksywa SPONSOR (bo nauczany indywidualnie), uwielbia kończyć przed czasem zadania , co zdarza mu się nader rzadko ( na szczęście dla mnie) i zawsze wtedy proponuje zgadywanki, na co ja zwykle lekkomyślnie się zgadzam.
Dla chętnych ( w końcu dzień edukacji mamy)- darmowy sprawdzian:
Pytanie nr 1:
-Jak nazywa się jaszczurka z trującą śliną?- wzrok SPONSORA aż jarzy się radością zginającą kolana bezradnego wychowawcy do przysiadu, ale nie ze mną te numery- 30 lat praktyki- Ja wiem, co dzieci interesuje najbardziej.
-WARAN!- odpowiadam śmiało i nie mam bladego pojęcia, czy zgodnie z prawdą, ale tym razem jestem pewna,że wiem , co autor miał na myśli.
Czoło SPONSORA marszczy się w niezadowoleniu.
-Doooooobrze- przyznaje z niechęcią, ale już widać,że kombinuje. Nagle na lico wypełza niewinna radość:
-Ale nie powiedziała pani,że Z KOMODĄ! WARAN Z KOMODĄ!- wyjaśnia osłupiałej i kolana same się zginają do przysiadu.
Po serii pytań łatwych ( kolana dziękują mi lekkim skrzypem), finał:
-Jak nazywa się robak, który mieszka  w ZGNIŁYCH GACIACH?!- poddaję się od razu, ale żądam wyjaśnień, bo skojarzenia mam jednoznaczne i absolutnie nienadające się do upublicznienia.
Satysfakcja na twarzy sponsora miesza się z wyraźnym zniecierpliwieniem:
-DUŻY PAJONK!- wyjaśnia.
-Jak to pająk?- nie daję za wygraną.
-No, przecież jak znaleźliśmy z tatą na działce te stare, zgniłe gacie i tata je podniósł patykiem, to pod nimi był taaaki ( tu następuje pokaz pająka wielkości co najmniej kota) PAJONK!
Robię przysiad!Należało mi się!
Człowiek uczy się całe życie

niedziela, 27 września 2015

zatorbiłam, czyli znowu obsuwa

-Nie masz czasu a torby szyjesz- wyrzuty Ślubnego vel Wielbiciela Niedzielnego Rosołu świdrują mi mózg, a że dziurawy od świdrowania ulatują swobodnie w przestrzeń i nikną w jesiennej mgle a ja zatorbiam dalej:




w barwach ziemi
z tęczą
z liściorami

na wesoło
bo co mi pozostaje, gdy robota w PLACÓWCE wre aż miło, czego dowodem są m. in dialogi z Wychowawcą (czyli mną we własnej znękanej osobie)
-Czy jest otwarty sklepik? (ok 100000 razy dziennie)
-Nie
A dlaczemu? I człowiek odpowiada sam sobie- bo były niezdrowe rzeczy....- milknie na sekundę w zadumie i ciszy, aby uczcić tą chwilą zgon swojego ulubionego miejsca w szkole(zaraz po toalecie) i już WW (czyli wszechwiedzący wychowawca) myśli, że temat umarł sam z siebie, gdy do dyskusji włącza się NIEZAPOMINAJKA:
-Bo nie wolno jeść rzeczy niezdrowych, bo na przykład papier jest niezdrowy-wyjaśnia ze smutkiem w błękitnych oczętach ,a na widok wychowawcy szybko usuwającego papiery z niezapominajkowego zasięgu, szybko dodaje:
- I CZIPSY I GAZY! (cokolwiek by to miało znaczyć). 
KONIEC PRZERWY RATUJE MÓJ MÓZG PRZED ZRYCIEM!
Na następnej przerwie w obawie przed kontynuacją tej jakże ciekawej , wszystkożernej rozmowy wysyłam NIEZAPOMINAJKĘ do KOLEŻANKI po szary papier ( arkusze duże -może doniesie i nie zje),żeby nie było z dokładną instrukcją:
-powiedz Dzień dobry i zapytaj, czy NASZA PANI nie zostawiła tu arkuszy szarego papieru , tego na  plakaty- wiesz jakiego? ( energiczne kiwanie warkoczami upewnia mnie,że wie). Jeśli są za szafą to je przynieś, WSZYSTKIE! (może koniec polecenia uchroni papier przed konsumpcją).
POLEEEEEECIAŁA!
Wraca niosąc około metra papieru toaletowego- SZAREGO! i wręcza mi z dumą!
LEEEEECĘ sama!
Wersja KOLEŻANKI: 
-Weszła i zagaiła- Nasza pani chce papieru i wskazała na rolkę o średnicy ok. pół metra na biurku KOLEŻANKI( akurat było sprzątanie po powodzi napojów wyskokowych , bo same wyskakują z bidonów i butelczyn).
KOLEŻANKA użyczyła , ale NIEZAPOMINAJKA nie dała się zbyć:
-ALE CAŁĄ!- i oskarżycielski paluszek wyraźnie wskazał na potencjalny łup.
Ale nie z KOLEŻANKĄ te numery- odesłała zaborcę z kwitkiem ( długim na metr)
I jak tu nie zatrobiać?
PS. Reset torbowy konieczny, bo jutro mówimy o darach jesieni- niektórzy już przynieśli, stąd dialog:
-A skąd macie grzyby? ( ćwierkająca Nasza Pani)
-A Z TARGU!- PO 36 ZETA ZA KILO!- odćwierkująca DARCZYŃCZYNI:)