czwartek, 23 grudnia 2010

PIEKŁO, czyli jak się piekło

Stolnica cierpliwie czekała wytargana ze schowka i oczywiście zapomniała mi przypomnieć,że od czasu do czasu należy ją umyć PRZED UŻYCIEM.Przypomniałam sobie o tym sama- patrząc na smętny kolor rozlewających się po niej jajek.
-O jaja zepsute...-ZDZIWIONY jak zwykle zmaterializował się tam, gdzie go nie posiali.
-Chyba Twoje-chciałam rzucić, ale przypomniał mi się Grechuta i jego "Nie dokazuj miła, nie dokazuj" i dałam spokój.Pierwsza próba pieczenia poszła zatykać zlew a ja z charakterystyczną dla siebie gracją wepchnęłam brudasa do brodzika, gdzie za pomocą prysznica i ostrej ścierki zrobiłam jej kąpiel z pilingiem- POJAŚNIAŁA!
-Kąpiesz się z deską-zainteresował się MŁODSZY
-Próbuję STOLNICOSERFINGU-odpowiedziałam zgodnie z prawdą, bo cholerstwo podłaziło mi pod nogi i stawało sztorcem a nie chciałam zachlapać całej łazienki.
-Będziesz wycierał zaraz tę podłogę- rzuciłam w dal za uciekającym INTELIGENTNYM, który po "będziesz" nie czekał na rozwój wypadków, tylko profilaktycznie zwiał.
Wytarłam sama-JEGO RĘCZNIKIEM- ale się zdziwi!
W kuchni żadnych zmian- ani jedna wróżka w międzyczasie nie upiekła "przepysznie pięknych ciasteczek".
Druga próba- pierniczki z dziurką landrynkową.Po kłótni o to, KTO teraz ma korzystać z młotka

( wygrała opcja "muszę molestować różowe landrynki") pierwsza partia powędrowała do pieca. Udały się- PRAWIE ( pomijając to ,że landrynki skutecznie poprzyklejały się do papierka i teraz zamiast PIERNICZKAMI Z WITRAŻYKIEM stały się nie mniej atrakcyjnymi PIERNICZKAMI Z WYPLUWKĄ ( no chyba,że ktoś lubi papier).
W trakcie produkcji zadzwoniła KOLEŻANKA A. (literka aby odróżnić od niepowtarzalnej KOLEŻANKI)
-Co robisz?-zagaiła
-Wykrawam pierniczki- "odgaiłam" zgodnie z prawdą i kolejne pierniczki były już BEZ witrażyków, bo nie da się wycinać dziurek, tłuc landrynek i jednocześnie rozmawiać z telefonem " w przykurczu szyjnym".Ale nie poddałam się- produkowałam dalej. PO dwóch kolejnych blachach- MATERIAŁ SIĘ SKOŃCZYŁ ALE ROZMOWA NIE! postanowiłam zrobić kokosanki wg przepisu blogowego.Gdy wsypałam wiórki do miski i dolałam mleko( skondensowane słodzone-lało się i lało bo JEDNĄ RĘKĄ nie da się przecież otworzyć puszki) uświadomiłam sobie,że NIE MAM PRZEPISU!!!!!
Żeby łapać się za głowę potrzebne są dwie ręce- zakończyłam więc rozmowę- hasłem PALI SIĘ! i poleciałam po niezbędne NARZĘDZIE PRACY,
które tym razem NIE CHCIAŁO WSPÓŁPRACOWAĆ i za cholerę nie mogło sobie przypomnieć Z KTÓREGO BLOGA pochodził ten przepis.Uspokoiłam samą siebie,że przepis był prosty i NA PEWNO oprócz mleka i wiórków nie zawierał NIC.
EFEKT przeszedł moje oczekiwania
Kokosanki zawarły przymierze na śmierć i życie z pergaminem i po odcięciu im głów dostarczyłam sobie zajęcia na długie zimowe wieczory jako SKUBIĄCA PAPIER DO PIECZENIA ( a co- ma się zmarnować?!)
Muffiny czekoladowe z granolą- prawie jak Nigella- zapomniałam tylko,że granolę ( u mnie udają ją "muesli czekoladowe") miesza się z ciastem, bo dodana na końcu zostaje NA WIERZCHU babeczek, co po przypieczeniu naraża seniorów na sprawdzanie siły kleju do protez.Nic to jednak, BOM POMYSŁOWA i polewą czekoladową zmiękczyłam nieczułe muffiny,


które TEŻ nie chciały wyjść formy (każdy chyba tak ma) NIEPRZYWIERAJĄCEJ I TEFLONOWEJ (dla pewności jeszcze posmarowanej i wysypanej należycie)
-My  zjemy TO DNO- zaoferował się STARSZY i po zdjęciu ścierki z twarzy wyjaśnił,że miał na myśli DNO FOREMKI.
Przeprosiłam zwalając na przeciąg, który miota ścierkami i upiekłam jeszcze ciasteczka francuskie z masą makową ( półprodukty z Biedronki- musiało się udać), serniczek z polewą krówkową -o dziwo nie wylewał się jak zwykle z formy PO UPIECZENIU.
Makowiec na kruchym spodzie MUSIAŁ POWSTAĆ-bo została masa makowa a kruchego gotowca w rulonie miałam zachomikowanego w lodówce.Wprawdzie masy było za mało, ale poratowała mnie miazga z aronii, dyni orzechów, którą kiedyś zamroziłam- na maku jak znalazł a rodzinie wmówiłam ,że to nowy przepis  Z INTERNETU ( teraz już tak).
Dobiłam się ciasteczkami z żurawiną, które nie bardzo chciały wyglądać UROCZO ale SMAK BYŁ- co potwierdzili ochotnicy-KONESERZY ( w tym koczujący u nas CHULIGAN).
Zadowolona z dobrze wykonanej nikomu niepotrzebnej roboty przygotowałam jeszcze ODPOWIEDNIE POJEMNIKI na ciasteczka- testując je uprzednio na KONESERACH. TYLKO MOJA RĘKA MIEŚCIŁA SIĘ W OTWORZE SŁOIKA-I O TO CHODZI!
Bardzo chciałam jeszcze napisać o ozdobach choinkowych, ale ponieważ jestem pewnie tylko jedyną na świecie osobą, która dotarła AŻ DOTĄD ( reszta zasnęła w trakcie albo kliknęła krzyżyk), na zakończnie pozwolę ŻYCZYĆ WSZYSTKIM  i SOBIE
NAPRAWDĘ WESOŁYCH ŚWIĄT!!!

środa, 22 grudnia 2010

CHOINKA MI PITŁA, czyli coraz bliżej do godziny zero

Naczelny strateg rodziny zwany w kręgach zaprzyjaźnionych MAMUSIĄ vel ŻONĄ vel "nie słab mnie"( nie mylić z RODZICIELKĄ, choć obie coraz bardziej do siebie podobne niestety- diagnosta-MĄŻ) ZADECYDOWAŁ:
Po pierwsze- ZAKUPY -w tym nieszczęsny karp
-I ma być ZABITY ,żeby nie było jak kiedyś,że osobiście musiałam z braku WĘDKARZA MĘŻA, przyzwyczajonego do okrucieństwa ( dokuczanie MAŁŻONCE też się liczy) wykonać wyrok, co przypłaciłam obsmarkaniem (od płaczu) ofiary, oraz WŁASNYM rozstrojem nerwowym na okres dłuższy niż siedem dni, co jak twierdzi wszechwiedząca  SĘDZIA AMW-skutkuje KARĄ!!!
Wyruszyliśmy o ósmej rano i po slalomie koszykowym kupiliśmy WSZYSTKO oprócz karpia!KOLEJNY SKLEP i kolejny NIE TAKI KARP. W końcu sukces poprzedzony obietnicą.:
-Jeszcze jeden sklep i kupię pangę albo podam indyka zanim mnie szlag trafi!!!
Jatka w kuchni uświadomiła mi,że TO BARDZO DOBRZE,że jeszcze nie sprzątałam na błysk, bo w ubiegłym roku ostatnie łuski wygrzebywałam spod lodówki na Wielkanoc.
ZABÓJCA RYB po wykonaniu zbrodniczego procederu, oddalił się w REJONY ZEWNĘTRZNE zwane balkonem aby tym razem zabłysnąć jako OPRAWCA CHOINKI, którą synowie z poświęceniem wtargali parę dni temu na nasze "czwarte bez windy".
Chwila ciszy- przerywana tylko słowami powszechnie uważanymi za obraźliwe- znak,że sznurek nie chce puścić.
Spokojnie zabieram się za wyciąganie z graciarni stolnicy- będę PIEKŁA!
-CHOINKA MI PITŁA- w kuchni pojawia się oblicze ZDZIWIONEGO
- Ale jak?-to kwestia ZDZIWIONEJ
-OPARŁA SIĘ NA BARIERCE I... PITŁA
-Znaczy się SAMOBÓJ JAKI , CZY CO?
-Nie wiem, pójdę na dół to się dowiem -i turlając się ze śmiechu TROPICIEL CHOINEK poszusował w dół bloku ( na szczęście po schodach) po UCIEKINIERA SAMOBÓJCĘ.
Trzymając dzielnie wartę na osamotnionym BEZCHOINKOWYM BALKONIE pomyślałam,że sąsiedzi zaczną obdzierać swoje przystrojone  drzewka w przekonaniu,że już PO ŚWIĘTACH, bo choinki z balkonów latają - I BĘDZIE NA NAS!.Ale sąsiedzi zajęci swoimi sprawami taktownie niczego nie zauważyli.
Mężczyźni zajęli się PĘTANIEM WROGA za pomocą sznurów z lampkami i łańcuchów oraz odprawieniem egzorcyzmów za pomocą aniołków

a ja w spokoju wróciłam do stolnicy.Spokój rozwiał się wkrótce jak sen złoty, ale o tym jeśli ktokolwiek będzie chciał czytać cdn.

niedziela, 19 grudnia 2010

OCIEPLANIE ATMOSFERY, czyli jak nie zwariować przed świętami

Wariactwo lepiej zostawić sobie na po świętach, kiedy wszyscy bliscy usprawiedliwią cię mówiąc
-Biedaczka, tyle przygotowań, NIC nie wyszło- to ją PRZEROSŁO....a ty możesz kobieto z czystym sumieniem oddać się:
  • chronicznemu katarowi
  • zapaleniu korzonków
  • dołującej migrenie, czy temu , co ci zwykle dolega-DZIEŃ PO
W tym roku muszę być zwarta i gotowa, bo nie mam nic NA SWOJE USPRAWIEDLIWIENIE.-przecież NIE PRACUJĘ!!!
Jak co roku wigilia  U NAS.
RODZICIELKA cieszy się niemalże euforycznie, bo w zeszłym roku zaproszona przez SIOSTRĘ uczestniczyła w WIELOOSOBOWEJ KOLACJI i KAŻDY DOSTAŁ PREZENT ,co zrujnowało ją na kolejne miesiące i gdy tylko przyszła do siebie, szybko podjęła decyzję,że w tym roku do nas , bo tu TYLKO DWOJE DZIECI.Cieszę się, bo kapustę z grochem robi jak Gordon Ramsay i Julia Child ( bez pereł-przyczyny-patrz wyżej) w jednym.
Każdy na razie zajmuje się tym co mu wychodzi najlepiej:
  • MŁODZIEŻ pustoszy lodówkę i w związku z tym jedziemy na ŚWIĄTECZNE zakupy dopiero w wigilię rano bo inaczej WSZYSTKO ZEŻREJĄ!
  • GŁOWA RODZINY ciężko pracuje tropiąc dziką zwierzynę w miejscu pracy

i ciesząc się ciszą  Z DALEKA OD ŻONY
  • TEŚCIOWA już szykuje WSZYSTKIE potrawy wigilijne wyznając zasadę,że gdyby KTOŚ chciał COŚ  u niej zjeść z wigilii....(i nieważne ,ze od lat je wigilię u nas i wszyscy o tym wiedzą)
  • RODZICIELKA ściera niewidoczne kurze i cieszy się,że nikt jej nie zabałagani a w przerwach pyta JAK STOJĘ Z ROBOTĄ, na co nieodmiennie odpowiadam "W LESIE",co ZAWSZE podnosi jej humor BO ONA DO PRZODU!
  • a JA... OCIEPLAM ATMOSFERĘ... dziergając szaliki





chociaż czuję,że powoli ZACZYNA ROBIĆ SIĘ GORĄCO, bo świąteczna panika dopadnie i mnie.A jeżeli jutro poniedziałek- to zamierzam piec ciastka i NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE!