środa, 28 lipca 2010

święto lejka, czyli co robic jak leje

Leje i leje jakby całe niebo płakało,że wracamy do przytuliska. Na miejscu na szczęście żadnych na oko podeszczowych zniszczeń , ale po otwarciu letniej kuchni okazuje się,że mamy na podłodze mały basenik rekreacyjny, którego nie zamawialiśmy a na suficie mapę Atlantydy, z której jeszcze wciąż kapie.
Co robić gdy leje? - propozycja NAJMĄDRZEJSZEGO - wyrównać poziom płynów w organizmie i dostosować się do okoliczności przyrody- czyli wlać w siebie ile wlezie, ale nie wody oczywiście
-Ustaw się pod rynną- zaproponowałam
-Ale my nie mamy rynny i widzisz- na trzeźwo to ci się wcale nie myśli-dodał MYŚLĄCY
Zajęłam się więc tym, przy czym myślenie nie jest koniecznie potrzebne. Odkurzacz z silnikiem odziedziczonym po odrzutowcu ( w zakresie głosu) i delikatnym zefirku ( w zakresie ssania) poszalał po izbach i przynajmniej MIAŁAM ŚWIADOMOŚĆ,ŻE JEST POODKURZANE.
CHŁOPCY czyli EKIPA pozostawili ( jak na chłopców) względny porządek, mogłam więc bez przeszkód zająć się wypakowaniem PAMIĄTEK z podróży:
Z pamiątkowych ikon jabłeczyńskich zrobiłam obrazek

butelkę zaprzyjaźniłam z mlecznikiem

a dyndadełko z Zagrody Guciów będzie pilnowało szafy z pościelą

nowy koszyk przyjął bez szemrania stare robótki

a WŁAŚCICIELKA  wykorzystując chwile samotności

mogła nażreć się chleba z miazgą pietruchowo-czosnkową ( przy gościach nie do pomyślenia, bo chuch zabija wszystko wokół) i napawać się wymiankowym prezentem  po raz kolejny


 i tylko MADONNA KODEŃSKA  jeszcze czeka w  cierpliwym milczeniu na swoją ramkę

BEZ-KRESY WYOBRAŹNI czyli fascynacja KRESAMI

Dzięki mojemu BRATU ( obyś w zdrowiu żył długie lata i ze swoją wymodloną przez RODZICIELKĘ BRATOWĄ  dalej ciągle nas do siebie zapraszał), który osiedlił się na bez-kresnej wsi mogliśmy ( oprócz wprowadzenia do naszej rodziny nowej tradycji-uczestnictwa w holeńskim odpuście) poznać dwie PEREŁKI położone nad naszą wschodnią granicą:
Pierwszy przystanek-Jabłeczna.

Jakby za dotknięciem magicznej różdżki znaleźliśmy się w scenerii rosyjskich bajek naszego dzieciństwa-DUŻO ZŁOTA, bajeczne ikony i MORZE OKRĄGŁOŚCI I LINII FALISTYCH







-jakbym przeglądała się w lustrze.



poza tym człowiek ciągle się uczy

poznaje nowe słowa



nieznanych świętych (tu św. Onufry)

ciekawe sposoby ekspozycji



koi nerwy w rajskim ogrodzie


 i NIESTETY RESPEKTUJE ZAKAZ FOTOGRAFOWANIA WNĘTRZ:(

KODEŃ- sanktuarium,

o którym krążyła poparta faktami  latającymi wokół stołu opinia,że po przejściu na kolanach dookoła ołtarza- rodzą się dzieci ( zapobiegawczo ogladałam świątynię na stojąco)

 i zakupiłam KURIOZUM


PRZEZ CHWILĘ ZAPACHNIAŁO ŚREDNIOWIECZEM.


Zważywszy,że zawdzięczamy sanktuarium złodziejskim zapędom

SAPIEHY ZW. POBOŻNYM, który kilkaset lat temu podprowadził po prostu ówczesnemu papieżowi cudowny obraz ryzykując ekskomuniką- zrobiło się jeszcze ciekawiej. MAŁŻONEK pozbawiony w tym dniu niezbędnego składnika swojej egzystencji- zupy chmielowej, zadowolił się obiadem w klasztornej jadłodajni i nawet z entuzjazmem zwiedził z nami muzeum misyjne


i drogę krzyżową ze ŚCIANĄ ZDRADY,

którą określił jako "co najmniej dwuznaczną"ale docenił w pełni sanktuarium dopiero wtedy, gdy podczas kazania ksiądz, który nawoływał do miłości bliźniego ( tu WIDOCZNIE ZA MAŁO KOCHANY cały czas znacząco chrząkał) powiedział:
-I jeszcze mam prośbę co do naszej drogi krzyżowej ( malowniczo położonej w rozległym parku) pijcie sobie to piwo, tylko nie zostawiajcie tam puszek!
W tym momencie SZANOWNY MAŁŻONEK zaczął chyba rozważać możliwość wstąpienia do miejscowego zakonu ale kuksaniec przywołał go do porządku.
Po mszy szybki powrót i toast za zdrowie księdza herbatą z NABYTYM tamże  eliksirem z mniszka,

który jak zapewniała sprzedając go pani znakomicie odpręża po ciężkim dniu. Małżonek zapowiada,że jutro sprawdzi kompozycję eliksir+ zupa chmielowa ale może tylko tak straszy, bo eliksir wydzielamy sobie na łyżeczki i w kuflu nawet by nie poczuł:)

poniedziałek, 26 lipca 2010

HOLA, czyli w kręgu prawosławia

Coroczny jarmark holeński (gmina Stary Brus), czyli impreza, na którą z niecierpliwością czekałam cały rok.Odpust (niestety nie dla nas-katolickich grzeszników)-jarmark rękodzieła -jak najbardziej DLA NAS, tym bardziej,że wierni wytrwale uczestniczyli w dwugodzinnej modlitwie

. A na kramach w małym skansenie same cuda:

Spotkałam znowu TKACZKĘ

która w zeszłym roku na moje pytanie "Skąd pani czerpie pomysły"-rozłożyła ręce i odpowiedziała po prostu:
-A tako ot...
Obiecałam sobie,że w tym roku muszę kupić tkaną przez nią narzutę. Zaczęło się wybieranie, dyskusja o kolorach i wzorach-"Patrzaj pani jaki weseli tulipanki tu zakwitli" i w dodatku okazało się,że cena taka sama jak w zeszłym roku.
-Nie podniosła pani ceny-zwróciłam na to uwagę
-Nigdy się nie podniosę-odpowiedziała wesolutko.
Kupiłam "wesołe tulipanki" z dołu drabiny, wiklinowy kosz w kolorze przejrzałej wiśni, koszyk na pieczywo pleciony z gałązek i na stoisku Parczewskiego Domu Pomocy Społecznej butelkę  "zdecupażowaną" przez podopiecznych. zakupami pochwalę się po raz drugi , gdy zajmą należne im miejsce w przytulisku. HAMULCOWY o dziwo tym razem nie powstrzymywał mnie przed wydatkami ( chory, czy co) a nawet zachęcał do zakupów- na stoisku DPS-pokazał ludzką twarz

I TYLKO RAZ, gdy nie chciałam odejść od stoiska z piękną praską do sera
zaproponował
-To pokręć się tu jeszcze, może kto ma kozę lub krowę na zbyciu, bo z czego będziesz te sery cisnąć?