-Będziesz włazić na górę -dobrze ci zrobi-zagroził RANNY PTASZEK przy porannej kawie.
-W ŻYCIU!-jak zwykle byłam baaardzo zgodna.
-To będziesz pilotem-zagrożenie ciut mniejsze , więc ochoczo się zgodziłam.
Pobłądziliśmy tylko trochę. Pierwszy postój Cieplice-Dom Norweski z muzeum przyrodniczym
Przed muzeum odlotowe ule.
O dziwo panowie wcale nie zwrócili uwagi na najciekawszy obiekt
tylko pognali oglądać sobie ptaszki...
zapuszczonego puszczyka
malucha niewiele większego od wróbla ale z miną orła
kumpla po linii moich zainteresowań- krawczyka ( z gniazdem własnodziobnie zeszytym)
Po sprincie po parku i wypiciu życiodajnej cieplickiej wody ( trzeba było wycyganić kubeczki w pobliskiej aptece), ruszyliśmy do Karpacza , aby tym , którzy jeszcze nie widzieli, pokazać kościółek Wang.
ANONIMOWY PRZYSTOJNIAK jak zwykle skrytykował lektora,który mówił , że " kościół wybudowano bez jednego gwoździa" dźgając paluchem widoczne gwoździe i pokarało nas dotkliwą mżawką-musieliśmy się ewakuować do pobliskiego baru z grillem.
Wyszło nam to na dobre, bo wiedza dotycząca niektórych sfer naszego życia wzniosła się na niespotykane dotąd wyżyny!
OTO NAJLEPSZA INSTRUKCJA JAKĄ KIEDYKOLWIEK CZYTAŁAM!
Pokrzepieni ruszyliśmy dalej i.... zdobyłam zamek Chojnik!
chyba zaliczone? (park Miniatur Kowary)
Obawiałam się ,że NAJMĄDRZEJSZY Z BRACI znowu będzie strzępił jęzor, gdy PRZYSTOJNY, WYTATUOWANY PRZEWODNIK, za którym dreptałyśmy jak gąski, zaczął opowieść o Wangu.
-W czasie renowacji trzeba było użyć gwoździ- wyjaśnił WYTATUOWANY
-No ten przynajmniej nie łże-satysfakcja widoczna na obliczu BLISKIEJ RODZINY warta każdych pieniędzy.
gdyby człowiek coś przeoczył-zawsze można dooglądać w miniaturze;)
A skoro KOWARY- to koniecznie musieliśmy zobaczyć podziemną kopalnię uranu, gdzie przebrany za inżyniera przewodnik
świetnie wprowadził nas w realia pracy w podziemiu.
Temperatura +7. Trochę zimno, ale dajemy radę. Obok nas para DZIADKÓW Z WNUCZĘTAMI.
DZIECIOM ZIMNO!
Dziadek (WIESIEK) jak się okazało- odpadł pierwszy.
-Panie, długo jeszcze? BO ZIMNO!-INWIGILOWAŁ PRZEWODNIKA
-Około 15 minut.
-PRZEZ PIĘTNAŚCIE MINUT TO MY SIĘ TU WYKOŃCZYMY!-wieszczył Wiesiek,a po minucie dodał-A DZIECI TO NAM TU POMRĄ!PIERDZIELĘ NIE ZAMARZNĘ TU! WYCHODZĘ! i ruszył do wyjścia.
Krzyk przewodnika A WIE PAN GDZIE?! zlał się w jedno z zawodzeniem BABCI:
-GDZIE IDZIEEESZ WIEEESIEK? ZABŁĄDZIIISZ!!!!
Z korytarza obok wynurzyli się akurat hotelowi goście po kopalnianych inhalacjach.
WIESIEK ruszył za nimi jak w dym!
-NIECH PAN NIE IDZIE ZA ŚWIATŁEM!!!!-wydarł się przewodnik- W PRAWOOOOO!
WIESIEK nie słyszał i poleciał za kuracjuszami do luksusowego hotelu a my zostaliśmy na pokazach laserowych. I dobrze mu i nam tak!