poniedziałek, 22 sierpnia 2011

LANS W PIGUŁCE, czyli Kazimierz i Nałęczów w dwa dni

BRATERSTWO wypuściło nas ze swoich gościnnych progów o dziwo niechętnie ( czyżby postawili na umartwianie się, jako drogę do samodoskonalenia?) i teoretycznie mieliśmy wracać do PRZYTULISKA.Praktycznie zaś zmyliło nas SŁOŃCE!!!!Wyczekane od tylu dni.
-SKRĘCOWYWUJEMY?-zdziwiłam się, bo mapa sobie a KIEROWCA jak chciał.
-Odwiedzimy Nałęczów- to w końcu PRAWIE PO DRODZE-zadecydował PAN I WŁADCA a ja potulnie i z wielką chęcią się na to zgodziłam.
Domyślam się,że chodziło mu o podbudowanie przy okazji własnego ego, bo w nałęczowskim parku ( przy średniej wieku spacerowiczów oscylującej wokół SZYKOWNEJ SIEDEMDZIESIĄTKI) na moje:
-ALE BYŚ MIAŁ TU BRANIE!-odpowiedział długim NOOOOOO  a potem udawał,że myślał o karpiach w stawie
Żeby ratować nasze małżeństwo- napoiłam GADA wodą "źródełko miłości" ale NIE ODWDZIĘCZYŁ SIĘ  zapraszając MIŁOŚĆ SWEGO ŻYCIA do CZEKOLADZIARNI
tak więc moc zdrowotną nałęczowskich wód uważam za MOCNO PRZEREKLAMOWANĄ.
Poplątaliśmy się trochę po parku
strzeliłam fotkę PRUSOWI


 (komentarz- TY LEPIEJ KOŁO NIEGO NIE SIADAJ, BO JESZCZE USZKODZISZ!) i zawlokłam OPORNEGO do STAROCIARNI próbując naciągnąć na zakup mebelka, co do którego  NAWET właściciel miał poważne wątpliwości- NIE WIEDZIAŁ DO CZEGO SŁUŻY!
-JAK SIĘ DOWIESZ , CO TO JEST- TO SOBIE KUPISZ-podsumował moje wysiłki ZAKOCHANY ODWROTNIE  i nęcąc obietnicą odwiedzenia PO DRODZE Kazimierza zawlókł  LEKKO OPIERAJĄCĄ SIĘ do samochodu.
Pogoda była bajeczna
wiec postanowiliśmy zostać na POPAS

Napaśliśmy i oczy i ciało
odkrywając przy okazji w knajpie U Fryzjera- TAJNĄ BAZĘ ZA SZAFĄ
DEGUSTUJĄC KARTĘ WIN I POPRZESTAJĄC NA LODACH  w WERANDZIE

 i znajdując nocleg w MOIM OBIEKCIE MARZEŃ

Pokój miał rozmiary chusteczki do nosa

i okienko wychodzące na schody , po których całą noc biegała NIESTRUDZONA MŁODZIEŻ, ZA KAŻDYM RAZEM ZAGLĄDAJĄC PRZEZ OKNO .
Oczywiście JA i tak byłam zadowolona choć z tęsknotą nazajutrz odwiedziłam DOM, KTÓRY KTOŚ NAM JUŻ WYKUPIŁ
Świadczył o tym nowy płot i brak chaszczorów.
-To miała być MOJA PRZYDOMOWA KAPLICZKA-załkała  ma dusza (wcale nie bezgłośnie) licząc na litość w postaci herbatki u Dziwisza- OPŁACIŁO SIĘ!

Na koniec slalom po rynku między romskimi wróżbitkami. Jedna nawet chciała mi poradzić coś na MOJĄ CHOROBĘ , ale MAŁŻONEK skutecznie ją zniechęcił pukając się w czoło i mówiąc
-TO... JEST NIEULECZALNE.
Piątek to dzień targowy i dlatego wysępiłam do naszego przytuliskowego ogrodu roślinę o dumnej nazwie -(ŹRÓDŁO-SPRZEDAWCA)
KWIATEK!!!!
i drugą- TEŻ KWIATEK!!!( to samo źródło wiedzy botanicznej)
Gdyby więc ktoś wiedział:
- do czego służył mebel w starociarni ( góra otwierana na klapkę z zamkiem)
-jak naprawdę nazywają się KWIATEK I TEŻ KWIATEK  polecam się łaskawej uwadze :)