sobota, 27 lutego 2010

między marzeniami a rzeczywistością jest czasem WIELKI DÓŁ

Żeby rozbawić Najwyższego trzeba zdradzić mu swoje plany-miało być szycie a przyszło...życie w postaci sąsiadki.Życie wyszło z pożyczoną maszyną a ja zostałam za planami.Jakoś mnie to jednak nie dziwi. W planach i wyobraźni kiedyś ( oj byłam młoda i głupia) miało być tak
            Chociaż to zdjęcie zrobione post factum ( kiedy jestem już w odpowiednim wieku i dalej głupia) a okazało się,że jest tak      
(W tle widoczne nieistniejące już szopki po królikach)
Mieliśmy na wsi wypoczywać jak paniska a zapinkalamy jak małe mróweczki, ale nie zamieniłabym tego
tu znowu dawne szopki

                       nawet na rezydencję letnią  Zamoyskich w Kozłówce ( swoją drogą polecam, warto  się ponapawać przepychem), bo to po prostu NASZE i NASZE ŻYCIE 

A drzwi do radości mają czasami tak niepozorny wygląd jak te do naszej letniej kuchni (awansowanej obecnie do "la graciarni".Grafik w pracy ustalony, jedziemy prawdopodobnie za.... ale nie będę rozśmieszać TEGO TAM NA GÓRZE,bo jeszcze dostanie kolki
Nie mogę się doczekać!!!!!

piątek, 26 lutego 2010

sz...sz... czyli szał szycia

Po wizycie ( to przez Gosię, w razie czego) i złapaniu bakcyla, gorszego chyba od "świńskiej grypy"-nazwanego na mój osobisty użytek "szmatochodzeniem", postanowiłam dzisiaj iść na odwyk. A żeby nie kusiło, wyciągnęłam mojego poczciwego Łucznika i MIAŁAM SZYĆ! Pomysłów nie brakło,ale jak zaczęłam wyciągać z szafy te wszystkie szmatki, znów mnie wessało.Tym razem było to "szmatosiedzenie" ( równie groźne dla zdrowia-patrz "hemoroidy") ale bezpieczniejsze dla kieszeni.I tak niestety zastał mnie mój ciężko zarobiony, wracający po harówie i czekający  na obiad CHŁOP, ale zapytał tylko "Wyprowadzamy się, czy będziemy żuć te płótna" -a w życiu!
Poduszkę po mojej babci?

Firankę po czyjejś prababci?
Pogoniłam dowcipnisia do kuchni, a sama zaczęłam składać, składać, składać i tak mi zeszło.Zresztą w opinii mojego szanownego męża wygłaszanej przy każdej okazji ( czy kto chce , czy nie chce słuchać) "Mojej żonie siedzenie się nigdy nie znudzi".Alem przy okazji znalazła zaplątane w firankę zdjęcie
naszego przytuliska.Zapomniałam,że takie robiliśmy.Wiązy prezentują się naprawdę okazale. Musiało być robione dawno temu, bo teraz przestrzeń za stodołą to "Maślakowe chaszczory".Tak jakoś sentymentalnie mi się zrobiło-latka lecą , ludzie odchodzą,może dobrze,że chociaż zostają po nich poduszki, firanki, filiżanki

a właściwie ukryte w nich wspomnienia o "zawczoraj".A do szycia wezmę się jutro, bo inaczej jedynym, co po mnie zostanie będzie "arcydzieło sztuki użytkowej", popełnione wiele lat temu w napadzie twórczego szału zwane przez domowych profanów "tą pomazgraną doniczką"

czwartek, 25 lutego 2010

pojedziemy na łów...

Zainspirowana komentarzem Gosi (DZIĘKI!) wyruszyłam dzisiaj na podbój okolicznych ciucholandów znanych u nas pod równie elegancką nazwą "szmateks" vel "Tani Armani", no i miałam nieprawdopodobne szczęście.Nie tylko ładne poszewki na poduszki (piorą się właśnie), koronki i zasłony, ale przyniosłam "prawdziwnego" angielskiego, gipsowego Miśka-Podpieracza.
waży chyba ze dwa kilo ale lubi czytać tak jak ja.Przyglądam mu się bez przerwy od kilku godzin i nie widzę,żeby robił cokolwiek innego


dołożyłam mu szyszkową świeczkę ale zapalę ją później, bo oszczędzamy z Miśkiem na kolejne zakupy.
Ambitnie podeszłam "do sprawy" i "upolowałam jeszcze lampkę w stanie agonalnym

ale przeprowadzę jej jutro "resuscytację"(od razu widać,że niedawno miałam szkolenie z ratownictwa medycznego) i może uda mi się przywrócić ją do życia.Ale,żeby nie było żem zakupoholiczka, zrobiłam wczoraj Kurkę Cukieraskę (nafaszerowałam ją cukierkami)
a teraz z Miśkiem i Cukieraską zasiądziemy przy kawce w oczekiwaniu, aż się pralka "wyhula".Misiek będzie jak zwykle czytał, Cukieraska będzie częstowała a ja będę udawała,że coś robię :) To się nazywa ŻYCIE!

wtorek, 23 lutego 2010

Najważniejsze 4 ściany i dach

Nasz meksywiejskokański styl znalazł wielbicieli!!!Niestety nie takich o jakich marzyliśmy.Na obserwacje wybrali się:
  1. bez zaproszenia
  2. bez logowania
  3. bez wiedzy rodziców
  4. z narażeniem życia swojego i policji
ale po kolei...
Pewnego pięknego dnia, gdy spokojnie wykonywałam swoją wg niektórych  podobno dobrze poinformowanych prace lżejszą niż sen zwaną naiwnie przez innych(już mniej zorientowanych) "nauczaniem"( tak jakby można było kogokolwiek, czegokolwiek nauczyć :)) "zaskoczył mnie telefon od bardzo miłego policjanta z "miasta" w pobliżu naszego przytuliska, który poinformował mnie,że do naszego domku było włamanie i gdybyśmy ewentualnie chcieli oszacować straty i co nieco odzyskać, to może należałoby się pofatygować. Na skrzydłach, to mało powiedziane-lecieliśmy te 146 km na fali wyobraźni o naszej zniszczonej chałupce.Pierwszy postój u najbliższych sąsiadów
To widok na ich dom tyle,że go nie widać, ale jest gdzieś w okolicy słupa z płynącą (nie zawsze do nas) energią
SŁYSZELIŚCIE O WŁAMANIU?!- drzemy się już od drzwi
-a...była u nas policja i mówiła
-TO NIC NIE WIDZIELIŚCIE!!?
-a...parę dachówek wam spadło, ale myśleliśmy,że to wiatr,taaakie wiatry byyyłyyy...
Okazało się,że włamywacze w liczbie 4 chłopa (najstarszy lat 15) wspięli się na dach spichlerza, zdjęli parę dachówek i przez powstałą dziurę miedzy krokwiami ( małe to i wlazło) dostali się na strych. Tam używając drąga wyrwanego gdzieś z płota wyważyli klapę strychową i już mieli cały dom dla siebie.Nabałaganili średnio, zjedli puszkę rybek, wynieśli rowerek typu "BOBO"na strych ( dalej nie przeszedł) ukradli "wszelkie kosztowności"(np. gipsowego pieska  z loterii z napisem o ironio "witamy", piłkę do nogi, z której uchodziło powietrze, lampkę nocną ze sklepu "wszystko po 4 zł" itp gadżety. Rozmiaru szkód nawet nie bylibyśmy w stanie ocenić ( o większosci z tych rzeczy po prostu zapomnieliśmy, więc nie byliśmy świadomi ich straty)Dzielna policja odzyskała je dla nas, gdy młodociani przestępcy usiłowali je sprzedać na pobliskim targu ( przypuszczam,że  z miernym skutkiem).Schwytani na gorącym uczynku wskazali stróżom prawa miejsce przestępstwa i tu HIT- policjant udał się ich śladem ( przez dziurawy dach), aby ocenić szkody. Byliśmy pod wrażeniem, szczególnie wtedy, gdy się okazało,że ta "grupa zorganizowana" miała na swoim koncie już kilka takich "włamów", w tym jeden połączony z eksperymentem "Czy pierzyna zapali się od żarówki"( niestety zapaliła się i dom poszedł z dymem). Mieliśmy więc dużo szczęścia. Po powrocie z komisariatu pies gipsowy dostał porządną burę za niedopilnowanie obejścia i "umożliwienie porwania własnej osoby"i zaczęlismy sprzątać. Dopiero wtedy odkryliśmy,że w/w przestępcy wkroczyli na drogę światowego designu rysując sprayem na rany Acutol ( polecam nie do zmycia, szczególnie ze ścian) esy floresy wokół naszych obrazków, oraz ozdabiając ściany słowami, których na pewno brakowało w stojących na półce książkach.
Jeden szczególnie wielki napis musieliśmy naprędce zastawić kredensem,że by nie gorszyć rodziny (zwłaszcza małoletnich)
"Obkopane schody" to już niestety nasze dzieło
Ale...najważniejsze,że są ściany, okna, drzwi i dach- stwierdziła komisja wnioskotwórcza w składzie: MĄŻ I ŻONA MĘŻA:)

poniedziałek, 22 lutego 2010

pora myśleć o wystroju

Co roku o mniej więcej tej samej porze nachodzi mnie... szał zmian i planowania.Mam to odkąd pamiętam.Jeszcze w przedszkolu najbardziej lubiłam urządzać dom lalkom i innym dzieciom, co lalki znosiły z optymizmem, pogodą ducha i wdzięcznością a inne przedszkolaki niekoniecznie. Teraz mam pole do popisu-2 domy ale szczerze mówiąc bardziej mogę wykazać się w przytulisku, bo tu naprawdę robi się coś z niczego. W tym roku naoglądałam się tyle blogów z pięknymi wnętrzami,że w mózgu w oddziale kompleksy mam pełno odcisków ale nic to, na pewno jakaś zmiana w wystroju chałupki nastąpi pod warunkiem,że zamiast

tylko myśleć o pracy wezmę się do roboty.
W pierwszym sezonie naszego przytuliska, z uwagi na bardzo skromne zasoby finansowe( i to niestety zostało nam do dziś-zaraza jakaś, czy coś) oraz bliskość sklepu pod nazwą "Tkaniny pozagatunkowe" królował u nas styl meksywiejskokański ( barwy meksykańskie w moim wiejskim wykonaniu )
Na pierwszym planie szalenie gustowna cerata przykrywająca stół ( po GOSPODARZU) z dziurą w blacie ( ale za to w kształcie żelazka) w tle arcydzieła sztuki klasycznej w wykonaniu SYNÓW,  na szafie koszyk-pozostałość po wózku tychże. Szafa z odzysku-bez drzwi ale za to z zasłonką i wbitymi w tylną ściankę oryginalnymi kołkami do wieszania odzieży(mam ją do dziś).SMUTNY STWÓR na ścianie to wspomnienie po wiszącym nad dziecięcym łóżeczkiem schowku na różne "przydasie"(Pomimo tego towarzysza- zapewniam- chłopcy pozostali całkiem normalni)Widok za oknem na nasze dwa wiązy niewidoczny, ale bezcenny.Jedyne i dlatego bardzo cenne krzesło z siedziskiem z dykty (przy okazji tester wagi NIEKTÓRYCH) pozostało nam do dziś, pomimo zakusów naszego pieca, aby zamienić je w czystą energię, ma bowiem na nieco obgryzionym oparciu bardzo ładny wzór( uwiecznię go przy okazji) i chociaż tą "postrzępioną mordą" często mnie gryzie , gdy nieopatrznie złapię je za oparcie(widocznie nie lubi się spoufalać),jeszcze je kiedyś odnowię (prawdopodobnie rękami MĘŻA,ale żałosne i poniżające prośby o pomoc będą moje).O tym jak wzbogacili nasz wystrój nastoletni włamywacze opowiem wkrótce, na razie wracam do "podglądania" innych:)
           

niedziela, 21 lutego 2010

Tak bym już jechała na wieś!!!!!!

Niestety, póki nie zejdą śniegi (do tego czasu zejdę JA)jest to niemożliwe i dlatego mój kochany współuczestnik codziennego borykania z rzeczywistością zwany w skrócie MĘŻEM w nagrodę za to że skończyliśmy remont tym razem "blokowej" łazienki
oraz za poparcie go w kwestii zakupu cudnej lampy "ręcznikowej"
zabrał mnie (LUDZKI PAN!)na wycieczkę do Cieszyna(pewnie,żebym się ucieszyła)Po czeskiej stronie byliśmy świadkiem tego, jak bryła lodu wielkości telewizora wali się z hukiem na chodnik z dachu kamienicy- to chyba znak,że w Czechach zima puszcza.Dobrze,że czeskie piwko pije się powoli, bo bylibyśmy bohaterami czeskiej prasy w dziale bouračka czyli wypadek
Jedynym "zwiastunem" wiosny była pasący się na Górze Zamkowej jeleń
ale dobre i to!