piątek, 23 lipca 2010

ZAPISKI FOLKOWEJ Z MIASTA

Nie noszę ze sobą podręcznej maszyny do pisania

a czasem, coś trzeba zapisać-bo umknie. Dlatego zrobiłam sobie ZAPIŚNIK.

Dzisiaj KOBIETA poprowadziła nas w kierunku ZAMOŚCIA. Miała początkowo jakieś problemy ("jedziesz z niedozwoloną prędkością"- na trasie szybkiego ruchu), ale zaprowadziła nas do Biłgoraja z ZAMKNIĘTYM MUZEUM, które ZWIEDZILIŚMY- w trakcie przygotowań do  kolejnej kolekcjonerskiej ekspozycji .Sami zaprowadziliśmy się do jedynej w Polsce ZAGRODY SITARSKIEJ, którą "przyjęłabym "z całym wyposażeniem


Przydał się zapiśnik- przepis na prażuchę i

PIRÓG BIŁGORAJSKI-  w gorącej dyskusji na temat lokalnych smakołyków z Panią, która nas oprowadziła. MĄŻ chciał nawet wypróbować wielką kadź- w celach kąpielowych ale , Pani powstrzymała jego zapędy informując ,że to pojemniki na zboże, a poza tym "Kto by tam panu wody nanosił?".Spojrzenie W MOJA STRONĘ -NIC NIE DAŁO!
Kolejny postój - ZWIERZYNIEC.Jeśli ktoś posiada dzieci w wieku szkolnym- WYCIECZKA OBOWIĄZKOWA !!!!Tamtejsze muzeum przyrodnicze sprawiło ,że prawie dostaliśmy anginy od przeciągu w rozdziawionych paszczach

Poza tym - romantyczny kościółek na wodzie -skrobany przez mniej romantycznego NAPRAWIACZA (niestety obejrzany tylko z zewnątrz)

PRACA MARZEŃ- WIADOMO KOGO- Browar


Nie dotarliśmy do stawów Echo z konikami polskimi ale jak stwierdził KIEROWCA ( a jak wiadomo ON rządzi) widzieliśmy je w muzeum- JAK ŻYWE

Finał w Zamościu-kwatera -TEŻ APARTAMENT-TYLKO WPROST PRZECIWNIE! (nie będzie fotek, bo żałość bierze)

Za to Zamość- wart każdego wydanego na piwo grosza:)

W dodatku akurat trafiliśmy na festiwal EUROFOLK!

czwartek, 22 lipca 2010

ZBARANIENI W BARANOWIE, czyli PODRÓŻ Z BABĄ CO GADA

Nabyło się w swoim czasie ( a co, bogatemu wolno! :)) telefonik ze sprytnie ukrytą BABECZKĄ, która słodkim głosikiem przeprowadzi cię przez najokropniejsze meandry polskich dróg. Jakoś nie było dotąd okazji nauczyć się i wypróbować. ŻONA( dobry pilot, choć głosik rzadko słodki) dość sprawnie posługiwała się mapami w przeróżnej skali ( nawet tymi kreślonymi na serwetce papierowej) i tylko czasami musiała posiłkować się "wywijaniem", czyli ustawianiem mapy zgodnie z kierunkiem jazdy mając w nosie jej orientację ( a niech sobie będzie jaka chce), do czasu gdy zbuntowane , perfidne literki zaczęły przybierać NA WSZYSTKICH MAPACH niepokojący kształt NIEWYRAŹNYCH MRÓWECZEK I KRZACZKÓW a zdejmowanie i zakładanie, zdejmowanie i zakładanie okularków +1 ( znaczy dodają Ci jedno oko chyba) do przyjemności nie należy.
Dzisiaj TEN WIELKI DZIEŃ! Bez należytego przygotowania , bo jak zwykle po co-mamy przecież intuicję UŻYLIŚMY KOBIETY ( niestety nie wiemy KTO ZACZ, chociaż PODOBNO zawsze na końcu trasy się przedstawia-może zrobiłaby to i tym razem ,ale NIGDY nie osiągnęliśmy wg niej celu.
NAJWAŻNIEJSZE,ŻE WEDŁUG NAS TAK!( np. koncert organowy w katedrze-WARTO BYŁO!, sandomierska trasa podziemna- TEŻ WARTO! Baranów-jeszcze jak warto!)
 W KAŻDEJ PIWNICY ( I SANDOMIERSKIEJ I BARANOWSKIEJ MOŻNA SPOTKAĆ PRZYDATNE AKCESORIA-cytat DOMOWEGO FILOZOFA)
i WCALE SIĘ nie zgubiliśmy
Baranów 
 MÓJ HERB- "CZTERY SROKI ZA OGON"


- godny obejrzenia, ale w drodze powrotnej musiałam WYŁĄCZYĆ KOBIETĘ, po tym, jak zwróciła się słodkim głosikiem do ŚLUBNEGO- "Jedziesz  ZA SZYBKO" ( tego to nawet JA nie próbuję po 20 latach małżeństwa)
Poza tym KIEROWCA stwierdził,że w samochodzie WYSTARCZY JEDEN PILOT  i wygrała tu opcja LUDZKA, czyli ja, bo
-"Nie mogę już słuchać jak cały czas ze sobą gadacie!"
A było tak przyjemnie- cały czas dyskutowałam z kobietą, ponieważ NIE WIDZIAŁA robót drogowych i " co ty nie powiesz" kierowała nas w buraki albo uspokajała,że jesteśmy na dobrej drodze a nie odpowiadała na istotne pytanie "DO CZEGO?".Najczęstszym jej zwrotem było niestety PONOWNE WYZNACZANIE TRASY i NIE RACZYŁA odpowiedzieć na moje - równie słodkie  ( przynajmniej się starałam) "To gdzie teraz babo chcesz jechać,że zmieniasz trasę?" pytanie. JEDNYM SŁOWEM - NIE SPRAWDZIŁA SIĘ!
JUTRO- KIERUNEK ZAMOŚĆ i o ile  nie chcę tkwić nosem w mapie i dostawać oczopląsu od zdejmowania i zakładania okularów-MUSZĘ SIĘ Z BABĄ PRZEPROSIĆ!

środa, 21 lipca 2010

ZMIANA TURNUSU, czyli TROPICIELE WOLNYCH KWATER vel ŚLADEM O. MATEUSZA

Przyjechała MŁÓDŹ, czyli przyszły student z EKIPĄ. Ekipa przygotowana na wsiowy hardcore pod KAŻDYM WZGLĘDEM:


My również- A TU NIESPODZIANKA! Dzwoni przemiła pani z REZERWACJI, " że jej się terminy nałożyły" i proponuje nocleg W SANDOMIERZU TYLE ,ŻE 6,5 KM OD!!!!
-Chyba, żebyście Państwo przełożyli o jeden dzień......
-Chyba żebyśmy przełożyli o jeden dzień- zdumione echo mojego głosu napotyka na swojej drodze  OGROMNY ZAWÓD w  oczach EKIPY,  więc OCZYWIŚCIE ODPOWIADAM- NIE!
-To w takim razie baaaaaardzo mi przykro i mogę pani zwrócić ZALICZKĘ ( NO JA MYŚLĘ!)
Dobrze,ze mamy "łącze na firance" ( dosłownie), sprężam się i.... załatwiam-pokój PRAWIE PRZY RYNKU
Jedziemy pełni optymizmu i zwiedzamy i oglądamy radośnie, co tylko się da:


Chmielnik z sikającym strażakiem

Szydłów jak pudełko średniowiecznych cukierasów (bajeczny, choć rozkopany)
Pałac w Kurozwękach, ale celowo wkleiłam "miejscowego", bo przypominał mi TEGO, CO MU BYŁO ZA GORĄCO

OPATÓW i fantastyczne zwierzątka na ścianie kościoła


A na miejscu..... okazuje się,że nasz pokój JEST PRZECHODNI I JUTRO BĘDZIE SŁUŻYŁ MIĘDZY 16-18 JAKO SALA KONFERENCYJA DLA PRZYSZŁYCH KIEROWCÓW..... no...... mam jeszcze wprawdzie..... APARTAMENT....-dodała WŁAŚCICIELKA


Cóż było robić -wybraliśmy oczywiście OPCJĘ LUKSUSOWĄ, ale bliskość RYNKU znieczuliła nasze kieszenie( nawet tak bardzo nie zawodziły)
Sandomierz jak zwykle nastrojowy.

ŚLUBNEMU nawet przeszło marudzenie i chyba BYŁ ZADOWOLONY,bo NIC nie mówił.
A jutro Baranów-mam nadzieję nie tylko DLA BARANÓW ( chociaż gdybyśmy byli JEDYNYMI ZWIEDZAJĄCYMI- też byłoby fajnie:))

PODKUTE KUŹNICE

Niedziela, więc my ODŚWIĘTNIE NA JARMARK. Kuźnice Koneckie to doroczne święto KOŃSKICH i okolic. Wprawdzie-nie to co dawniej, bo nie było popisów kowalskich, co przy 32 stopniach w cieniu dawało wrażenie CHŁODU-" BO CO BY BYŁO GDYBY TAK JESZCZE GRZALI PIECEM KOWALSKIM?", ani mojej ulubionej zabawy-LOTERIA KAŻDY LOS WYGRYWA (poprzednie zdobycze: owiewka do malucha, sukienka dziewczęca-synowie baaaardzo się ucieszyli, piesek gipsowy nieprzeciętnej urody,plastikowe grabie, które złamały się na liściu). Były za to:

bardzo popularny konkurs w rzucie podkową-wcale się nie dziwię-zważywszy na  efektowne nagrody

niestety ani perspektywa otrzymania dyplomu ani nawet kusząca wizja MEDALU, czy nawet PUCHARU nie wpłynęła motywująco na TEGO, KTÓRY W WOJSKU MIAŁ NAWET URLOP ZA CELNE STRZELANIE (tu należało trafić podkową do rozłożonych opon samochodowych), za to stwierdził,ze TERAZ JUŻ WIE DLACZEGO JEDEN Z BUDYNKÓW JEST Z TAKIM STANIE

-W zeszłym roku pewnie TUTAJ celowali...
Zamiast pucharów musiałam się zadowolić POŁOWĄ pajdy ze smalcem ( przecież całej nie zjesz....tyle lat po ślubie a WCALE mnie nie zna) i oglądaniem wyrobów miejscowego rękodzieła ( miejscowego w sensie,ŻE Z POLSKI-bo niektórzy artyści przyjechali specjalnie nawet z odległej Alwerni)
DZIELĄCY SIĘ PAJDĄ odmówił również pozowania w romantycznym zakątku

co skomentowano:
-A co się pani dziwi- dość ,że rogacz to jeszcze JELEŃ...
Atrakcją imprezy była INSCENIZACJA "Wizyta S. Staszica w powiecie koneckim". Wzajemna wymiana uprzejmości PRZEBIERAŃCÓW na scenie nie zrobiła na mnie niestety większego wrażenia, zancznie bardziej podobały mi się PRZYGOTOWANIA
Oraz to, co się działo  W KULUARACH, gdzie koło gospodyń wiejskich po udanym występie z repertuarem "oj dana" raczyło się z buteleczek ( pewnie mineralna , bo gorąco) a potem nie zważając na upał  i na to , co akurat dzieje się NA SCENIE przy pomocy równie rozochoconych muzykantów porwało się w tany
porywając do zabawy OKOLICZNYCH GAPIÓW (mój GAP nie dał się oczywiście namówić, ale cóż się dziwić JEDYNEMU TRZEŹWEMU)