WSTAŁAM-a to już spore osiągnięcie! Zwykle nie mam z tym problemu i z pierwszym promykiem porannego słonka budzi się we mnie zapał skowronka.Ale NIE DZIŚ!W dni WOLNE OD PRACY już o 6 rano kiwam się "z zaklejonym wzrokiem" na krześle w oczekiwaniu na kawę
( nie, oczywiście,że NIKT NIE PODAJE,TYLKO CZAJNIK TAK SIĘ GRZEBIE!),ale z bardzo pozytywnym nastawieniem, bo zapowiada się dłuuuuugi dzień wolności.DZISIAJ własny szlafrok zaatakował mnie paskiem-związał nogi łkając
-Nieee idź, proooszę( a może to łkał mój otumaniony mózg-wszystko jedno).Zgodnie z Kodeksem Pracy masz jakieś wolne na telefon-podsunął podstępnie.
-Na TELEFON to są CALL GIRL a ja jestem chodząca karta nauczyciela i akurat w tej kwestii mogę sobie zadzwonić DZWONKIEM!
Przydeptałam WĘŻA KUSICIELA i poczłapałam smętnie do kuchni wlokąc za sobą poły rozchylającego się szlafroka ukazującego wszystkie braki mojej nieskazitelnej ( w sensie nieskażonej dietą i ćwiczeniami) figury.
I OCZYWIŚCIE po drodze było LUSTRO!
Po ogarnięciu rodzącej się porannej depresji, wypiciu "naparu życia",zadbaniu o oczy, zęby i rozkołtuniony włos( niech żyją gumeczki i spineczki), sprawdziłam pobieżnie CO JEST wyprasowane- wzułam i wyszłam, odmawiając po drodze jak mantrę:
-Wyślą, nie wyślą, może wyślą, ale jutro znowu wolne- może nie wyślą-mając na myśli RODZICÓW i ich POCIECHY.Okazało się ,że do porannej modlitwy dołączyły się chyba wszystkie KOLEŻANKI (TO SIĘ NAZYWA ZBIOROWA PODŚWIADOMOŚĆ).
A JEDNAK WYSŁALI!
Na czatach w szatni, okręcając się wokół własnego kołnierza, dzierżonego w silnej dłoni PANI WOŹNEJ wił się ULUBIENIEC.Na mój widok zawył:
-BO TO NIE JA ,A W OGÓLE TO....i tu użył swojego motta( znanego w całej placówce) NIECH ON CUJE , CO JA CUJE"
Nawet nie komentowałam, tylko wzięłam dwóch ZAINTERESOWANYCH delikwentów za ręce , co spowodowało,że NATYCHMIAST SIĘ PRZEPROSILI. I już SUKCES PEDAGOGICZNY -i to z samego rana!
WARTO JEDNAK CHODZIĆ DO PRACY!-pomyślałam beztrosko, zapominając ,że przede mną jeszcze 5 godzin wzruszeń zwanych lekcjami i 4 przylądki strachu(przerwy).
Dzisiaj było o ptakach hodowlanych.
Po dokładnej analizie tematu, obejrzeniu, co było do obejrzenia, wysłuchaniu, co było do wysłuchania, nastąpiła wyczekiwana( przez obydwie strony acz z zupełnie innych powodów ) PRACA SAMODZIELNA.
-Jeżeli macie jakieś wątpliwości-PYTAJCIE- zachwycona własnym talentem pedagogicznym zaproponowała PANI, co za chwilę obróciło się przeciw niej samej:
-Czy kogut TEŻ znosi jajka?( bo KOLEGA mnie zagadywał jak mówiliśmy)
- Czy można napisać,że małe pisklątka piją mleko?
-Czy można NIE PISAĆ o pożywieniu JAK KTOŚ SIĘ BRZYDZI ROBALI?
ODPADŁAM!
I zaproponowałam,że kolejne ćwiczenie-"gałęzie przemysłu jakie rozwinęły się dzięki hodowli zwierząt" zrobimy wspólnie.JESZCZE RAZ wspólnie obejrzeliśmy produkty pochodzenia zwierzęcego zgromadzone na klasowej wystawie i po rozdzieleniu najaktywniejszych OGLĄDACZY- udzieliłam głosu ULUBIEŃCOWI, KTÓREGO PALCE CORAZ NIEBEZPIECZNIEJ ZBLIŻAŁY SIĘ DO MOJEGO LEWEGO OKA
-Ale o czym mam mówić, bo się zamyśliłem- nawiązał kontakt RUTYNOWO
-Jakie gałęzie przemysłu mogły się rozwinąć dzięki hodowli zwierząt?
Odpowiedział BEZ WAHANIA!
MONOPOLOWY!!!! i z radością usiadł,żeby po chwili zapytać nauczyciela ucharakteryzowanego na niejaką ŻONĘ LOTA
-A WŁAŚCIWIE TO JAKI TO PRZEMYSŁ, BO INNEJ NAZWY TO JA NIE ZNAM!