-Recytacja wierszyków ze śmiechem i płaczem( płacz, gdy się zapomniało a wychowawca nie podrzucił kwestii w porę)
-ekspresowe rozdawnictwo cenzurek ( pisanych 8- do odczytania w domu, przy użyciu lupy, ale kto powiedział,że będzie łatwo)
-zagranie na cymbałkach wyuczonej melodii ( każdy grał, gdzie mu się akurat trafiło ale MOC była!)
-rozdanie przypinek ze specjalnie zamówionym napisem 2 e- a niech wiedzą,że zdali! i spersonalizowanymi karteczkami typu :dla K..... S.....wy skłonnego do poprawy" lub "dla Z..... G....la, co do sklepiku wciąż hula" -każdy wpis zatwierdzono okrzykiem "praaaaawda"- więc chyba niespodzianka się udała.
- KWIATEK grzmotnął mnie bukietem, ale mu się omskło i przejechał tylko po NIETYKALNEJ torebce marki Harrods,
co nie przyprawiło o palpitacje mojego znękanego serca, bo nabyłam ją za całe 15 zł. Zastanawiałam się nawet , czy delikatnie mu nie odgrzmotnąć przy użyciu tejże ,ale myśl zdusiłam w zarodku, jako niegodną i nieadekwatną do uroczystości. Od uśmiechu dostałam szczękościsku i wyściskana na zapas przez uciśnionych wychowanków- rozpoczęłam URLOP! Nie szkodzi,że czekała mnie jeszcze dokumentacja- NIC TO- jak mówił Wołodyjowski w przedśmiertnych okolicznościach przyrody-najważniejsze,że DOBRY CZŁOWIEK w innych sytuacjach DYREKTOREM zwany, uwiózł nas w całkowicie nieznane, gdzie:
- nakarmiono nas
- wytańcowano
- udrinkowiłyśmy się same- a było czym!
a wisienką na torcie był niespodziewany przyjazd karawany samochodów z wylewającymi się mężczyznami i komplement wszechczasów:
-TE, TO CHYBA JAKIEŚ PANIEŃSKIE!-nieważne,że człowiek komplementujący nie odróżniał własnych butów od opon samochodu- ważne,że komplement był!
A w niedzielę Jarmark Rękodzieła- szkoda tylko,że KOLEŻANKA wymiękła, bo oprócz udanych zakupów
spotkań z dawno niewidzianymi, chleba ze smalcem itp.
można było sobie pohaftować plenerowo i oddalić się kłusem ( MŁODSZY Z ze swoją HURYSĄ czekali z obiadem), tylko po to,żeby po kilometrze zawrócić, ponaglana telefonem OD DAWNO NIEWIDZIANEJ:
-Ej, nie wiem gdzie jesteś, bo tu cię wyczytali- chyba coś wygrałaś...
Pokłusowałam z powrotem, nie zważając na zdegustowane ostrzeżenie MŁODSZEGO-Pewnie dadzą ci jakąś ksiąąąąążkę ( głodny był pewnie, to i zły, bo sam czyta) i lejący deszcz.
I opłacało się!:)
Będzin górą! głosił napis na wszystkim-chyba czas na przeprowadzkę. No, może dam jeszcze szansę mojemu miastu- niech się stara!
Na razie jadę na wieś, gdzie czekają już na mnie stęsknione komary i porzeczki.
PS. Kłus był w deszczu pod wiatr, następny autobus za dwie godziny a ŚLUBNY stwierdził,że NIE WIE, GDZIE TO JEST i dlatego po mnie nie przyjechał. Od dziś- NIE WIEM, NIE ZNAM SIĘ, ZAROBIONA JESTEM!