niedziela, 20 kwietnia 2014

i ZNÓW ŚWIĘTA:)

JAKUZA TORSJA de domo WICHURA ( matki chrzestne proszę o mejla z adresem na alsto@op.pl oraz duuuże pokłady cierpliwości, bom ciągle w niedoczasie) poszła pewnie z koszyczkiem na egzorcyzmy, mam więc trochę czasu, bo jak wiadomo co z oczu , to  z serca , a zmora dusiła mnie ostatnimi czasy okrutnie i gdy już wydawało się,że odpuszcza atakowała ze zdwojoną siłą.Wyczuwając słaby punkt ANGIELSZCZYNY użerała się z nią przez dwadzieścia minut:
-ALE W OBRONIE KOLEGI!
-Którego?- zapytałam naiwnie, bo wizja Jakuzy jako obrończyni zmąciła mi mózg.
-TAJFUNA!-wyskandowała reszta-bo bawił się telefonem i nie chciał wyłączyć- zgroza konfidentów była aż nadto widoczna.
-BO ANGIELSKI JEST GUPI!- Tajfun napotkawszy pełen zrozumienia wzrok UKOCHANEGO WYCHOWAWCY widocznie poczuł,że zaraz trup będzie ścielił się gęsto, bo szybciutko dorzucił " w gratisie"
-Ale, JAK COŚ- to moge przeprosić.....
Jednym słowem sukces wychowawczy jak zbój!
Na szczęście ŚLUBNY, wyczuwając nastroje domowego pedagoga- odsunął go na bezpieczną odległość od DOMOWYCH WYCHOWANKÓW,którzy w tym roku zapowiedzieli,że W TYM ROKU ŚWIĄT NIE OBCHODZĄ i w związku z tym żadnego sprzątania i latania z koszyczkiem do kościoła nie będzie ( bo oni masa pracująca i są zmęczeni) i umożliwił mi porządkowanie przytuliska.
A tam spokój

-ŻADNYCH dzieci i nieograniczone możliwości sprzątania w pojedynkę, bo ORGANIZATOR natychmiast spylił do ogródka pod pretekstem ważnych przycinań i zagrabień

ukrył się gdzieś w krzakach i nic nie dało wypatrywanie zza zasłonki
Samotna i opuszczona, ale za to zgrzytająca zębami tak rzuciłam się w wir mycia, omiatania, przestawiania,że wieczorem trzeba mi było zdejmować skarpety ( i dobrze,że ogrodnik wraca na noc do domu- na coś przynajmniej się przydaje) bo sama nie mogłam się schylić.
Resztę pobytu wypoczynkowego- godzin 3- spędziłam w nowopowstałym kąciku czytelniczym
  • szydełkując,
  •  kontemplując ukochaną szafeczkę

i trwając w niemym zadziwieniu ( bo i do kogo się odezwać, gdy POMOCNIK znowu spylił z zasięgu wzroku i słuchu),że JEDNAK pod tymi zwałami tłuszczu jakieś mięśnie w ilościach hurtowych mam, bo WSZYSTKIE właśnie je czuję.
Na porządki w domu nie starczyło sił i czasu,szczególnie,że po drodze w PLACÓWCE trzeba było 
  • uczestniczyć w kiermaszu
  • upiec ciasta ( sernik z malinami już nie istnieje- i co ja zrobię jak mnie jutro ktoś nawiedzi?)
  • lecieć do kościoła z koszykiem ( chuliganeria na szczęście posprzątała u siebie, ale za to potraktowała to jako wymówkę,żeby nie lecieć do świątyni zamiast mamusi)
  • lecieć na zakupy z tym samym koszykiem,żeby nie lecieć dwa razy, budząc zdziwienie okolicznej ludności i zaciekawienie kasjerki, co do zawartości tegoż ( kiełbasa waliła czosnkiem na cały sklep!)
  • lecieć znowu po zapomniane składniki i cieszyć się ,że w myślach nikt nie czyta, bo NIEŚWIĄTECZNE  zupełnie one były!
  • wysłuchać RADZĄCEGO,ze " najważniejsza jest dobra organizacja"
  • ucieszyć się,że święta trwają tylko dwa dni a potem KOCHANE TOWARZYSTWO pójdzie znów do roboty
Nie ,żebym tęskniła za Jakuzą i Tajfunem, ale trzeba przyznać,że domownicy TEŻ NICZEGO SOBIE!

TAKICH POMOCNIKÓW WAM Z OKAZJI ŚWIĄT WCALE NIE ŻYCZĘ!
 ŚWIĘTA NIECH BĘDĄ OWOCNE - RODZINNIE POMOCNE
ŻEBY WSZYSTKIEGO WYSTARCZYŁO
I OGÓLNIE BYŁO MIŁO
PS. Jutro śmigus dyngus- WSTAJĘ O 6.00

  I SOBIE ODBIJĘ!!!:)