A zaczęło się jak w Harlequinie ....
-Mam dla ciebie PREZENT!!-zabrzmiało radośnie w przedpokoju (to MĄŻ- o dziwo zadowolony, wrócił ze swojej lżejszej niż sen pracy).
Zanim jeszcze wybrzmiało ostatnie T ze słowa prezent, ŻONA (czytaj "pies na prezenty")już stała w przedpokoju w pozycji wyścigowego charta lub innego psa gończego, ale ze ścierką w dłoni,żeby w razie czego przywalić albo pozorować "ja tu właśnie sobie sprzątam, czy cóś, taka zabiegana jestem...)
Prezent był DUŻY ale nie-BOGATY ( a zawsze tłumaczę , jak komu mądremu-Ma być duży I bogaty)
-Hurraaaaa-zabrzmiało żałośnie zza deski
-Co, nie podoba się? Cały sklep człowiek schodził,żeby z przeceny kupić-pogrążył się TEN, KTÓRY NIGDY NIE DOSTANIE OBIADU
-FAAAJNIE-tylko na tyle było mnie stać
-Będziesz przynajmniej miała jakieś zajęcie, a nie tylko przy laptopie....nie dokończył, bo deska( już ją lubię) malowniczo "omskła mi się" w przód (folia była śliska)i PRAWIE ZMIAŻDŻYŁA KOMUŚ PALCE!!!
Jednak to przydatny prezent, kto by pomyślał- przekonałam się.
No niech będzie. Głodnych nakarmiłam, kolejny raz posłuchałam o piekle, odpowiedziałam 17 razy "zaraz" na pytanie, "kiedy wypróbujesz deskę?" ze strony NAMOLNEGO AKWIZYTORA DESEK i...poooooszłaaaaam -wypróbować deskę
- Co to ja surfer, lub inny "Słoneczny patrol jestem"?-mruczałam pod nosem i Pan Bóg niewdzięcznicę pokarał i przypomniał,że NAJPIERW czyta się instrukcję a potem rozkłada deskę ( palec u drugiej ręki pokazał jak potrafi boleć-mistrzostwo świata, szkoda ,że nie mam części zamiennych)
Przygotowałam stanowisko
(bez telewizora przy prasowaniu ani rusz) i JAZDA!
Przy dwudziestej koszulce , poczułam wcale nie lekkie puk , puk- to mój kręgosłup przypomniał-"Ja tu jestem", ale ponieważ z przedpokoju dobiegały niepokojące odgłosy NAPRAWIANIA PRALKI, przerywane mniej technicznymi, ale za to bardziej zrozumiałymi dla przeciętnego zjadacza chleba wyrazami powszechnie uznanymi jako obraźliwe-nie śmiałam nawet "wychynąć"
-To jest amor- zabrzmiało znienacka za moimi plecami.Z uśmiechem - nucąc "amor, amor, amor"(że niby chociaż zmęczona, ale jak on do mnie miło to ja tym bardziej)odwróciłam się i NIE OPŁACAŁO SIĘ! Ten AMOR to jakiś dzińdziboł z pralki( chyba amortyzator).Radosne uniesienie z chcichotem schowało się z powrotem do kalendarza w miejsce gdzie zakreśliłam na czerwono magiczne słowo "wakacje".
A ja poszłam oglądać ZGLISZCZA
ZGLISZCZA NR 1
ZGLISZCZA NR 2
Gdy zobaczyłam moją biedną pralkę w TAKIM stanie (w dodatku BEZ "amora" )-nastąpił we mnie przełom!
-KOLEJNY ZGON W RODZINIE(po desce)-obwieściłam-JEST ŻAŁOBA, w takim razie JA NIC NIE ROBIĘ!. A poza tym bolą mnie plecy od tej TWOJEJ deski!
-Dobrze, dobrze-zgodził się MAŁŻONEK( inteligentny trzeba przyznać- wie, kiedy nie należy drażnić bestii), to może siądź sobie do internetu(JAKI INTELIGENTNY-GENIUSZ PO PROSTU) i poszukałabyś coś na temat naprawy pralki na tych forach, które tak studiujesz-Dobrze,że zesztywniał mi tylko JEDEN środkowy palec, bo nie ręczę za siebie !
czwartek, 11 marca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oluś to i tak dobrze,że masz wszystko w miarę szybko, bo u mnie każda naprawa musi nabrać mocy urzędowej, potem słucham wciąż że: TO NIE TAKIE PROSTE, a jak naprawione wreszcie to śpiewaj peany na cześć Pana i Władcy.I może jeszcze całuj po rękach- niedoczekanie.
OdpowiedzUsuńAle prezent cudnej urody i do tego praktyczny!;)
OdpowiedzUsuńŁadna:) Hmmm...zastanawiam się nawet czy nie poprosić o taką, w sklepie widziałam z pokrowcem z motywem nagiego pana...
OdpowiedzUsuńZrobiłam rewolucję i przestałam prasować - syn to robi, wolał to niż szorowanie łazienki.Szczerze nie znoszę prasowania!
Jak się wychowuje TAKIE dzieci?!
OdpowiedzUsuń