JA SWOJE prawko zawsze noszę przy sobie,żeby okazać w czasie ewentualnej towarzyskiej konwersacji. Przecież nie każdy musi wiedzieć, że choć dokument ma 20 lat, to jego właścicielka przejechała "osobiście" tyle samo km.
Jestem samochodowym antyinteligentem.MĄŻ wprawdzie ostatnio stwierdził,że to prawda, że mam małe dłonie (moja sugestia-NIE DO ROBOTY) ale i MNIEJSZĄ POJEMNOŚĆ MÓZGU, ale kto by tam słuchał faceta NA KROK PRZED ROZWODEM!!!
A tak się starałam :( Teraz, co roku - na wiosnę, mam "parcie na szkło" czyli przednią szybę WOZU, żeby zapisać się na "korki dla antykierowców" czyli jazdy doszkalające, bo pozytywnie wpłynąłby na moje ego koniec płaszczenia się i PONIŻANIA ("zawieź mnie na wieś, zawieź mnie na wieś, prooooszę").
Wsiadłoby się- łokieć na szybę (jakby się utyło to nawet dwa łokcie) i heeejaaa!
Najbliżsi jak zwykle wspierająco komentują:
-Zapisz się, przynajmniej będzie mnie miał kto odwozić po imprezie-oczywiście MĄŻ
-Ale nie do takiej szkoły,żeby tam chodzili jacyś w naszym wieku, bo mogą NAS ZNAĆ -STARSZY POTWÓR
-Raaaanyyy, to powiedz kiedy i daj zwolnienie z budy, bo strach wychodzić na ulicę -MŁODSZY WYZNAWCA ZŁA
MŁODSZY (co znaczy kontakt z SIŁAMI, choćby tylko poprzez prezentację) była najbliższy prawdy.
Mój egzamin "prawkowy" zakończył się słowami egzaminatora, cytowanymi ku uciesze wszystkich kursantów
-"No, zdała pani, to teraz proszę się ZACZĄĆ uczyć jeździć".
Gdyby wtedy nagrywano lekcje choćby magnetofonem zk 140- ktoś odtwarzając, nabrałby podejrzeń,że to ścieżka dźwiękowa filmu oznaczonego w naszych mediach czerwoną kropką i nadawanego grubo po 22.
-TERAZ, TERAZ, TERAZ- darł się niczym Chylińska INSTRUKTOR,do OSZOŁOMIONEGO KUCZAKA, czyli MNIE.
W końcu depnęłam na ten gaz-a samochód ( kultowy maluch) jak stał, tak stoi.
-Kurde, jeszcze zepsułam malucha- myślę na granicy paniki
-Teraz NIE!-drze się znowu INSTRUKTOR-przecież wjedziesz BABO pod tramwaj! I w ten oto sposób uratował mi ZYCIE ,ale jeździć NIE NAUCZYŁ.
Potem w rolę edukatora wcielił się CIERPLIWY MĄŻ. Starczyło mu tej cierpliwości na jazdy-sztuk 2, podczas których:
- przejeżdżałam namiętnie WSZYSTKIE przejazdy kolejowe na pełnym gazie( żeby szybciej)
- w chodziłam w skręt przy szybkości 60 km/h i wjeżdżałam do rowu
- zamiast słuchać uwag samozwańczego INSTRUKTORomęża-PORYCZAŁAM SIĘ, rąbnęłam drzwiami i poszłam w siną dal zmuszając W/W do podążania w ślad po wertepach.
Ogłosiłam więc pewnego dnia:
-JUTRO ODPALAM I JADĘ!
Wiedziony instynktem samozachowawczym (choć się wypiera)MĄŻ (kto by go chciał z dwójką dzieci) odłączył jakąś linkę czy inne "cejstwo" i maluch za nic nie chciał zapalić.
Byłam zdeterminowana. Otworzyłam "maskę"9dobrze,że chociaż wiedziałam,że silnik w maluchu jest z tyłu) i starałam się przypomnieć sobie JAK "mistrz kierownicy" zapalał naszego "kaszlaczka" dźgając go gdzieś "w tyłek".
Akurat przechodził jakiś chłop.Grzecznie zaproponowałam:
-Nie wsadziłby Pan tego patyka (tu wręczyłam rekwizyt ZDUMIONEMU), gdzie trzeba,żeby zapalił?
Odpowiedział równie grzecznie:
-Ja bym tam pani wsadził CO INNEGO-pozbawiając mnie w ten sposób reszek odwagi i "godności osobistej", która jak wiemy jest potrzebna,żeby przeciwstawiać się chamstwu ("tylko siłom i godnościom osobistom"-Kobuszewski)
Teraz mamy "potwora: ( czyt. kombi)-obiekt dla mnie nie do opanowania (nawet nie wiem jak się włącza wycieraczki), więc pozostaje mi poruszanie się na AUTONOGACH
i dlatego MĄŻ kupuje opony... a ja BUTY!
Moja droga Olu!
OdpowiedzUsuńKup sobie samochód z automatyczną skrzynią biegów i do przodu (;
A jak by co,to ja po chamsku,szyba do dołu i środkowy palec bo przecież nie we wszystkim musimy być idealne! (;
Olu miła, wyobraź sobie, że ja prawko mam dopiero od 5 lat, a chodzilam po raz drugi na kurs razem z moja córką. Pierwszy kurs chyba ze 25 lat temu tez ukończyłam, ale egzaminu to już nie - po oblanym sromotnie dowiedziałam się, że kierowca to ze mnie jak z koziej ... trąba i sie nie nadaję. I tak wiele lat sobie z tym przeswiadczeniem żylam. Dopiero moja starsza latorośl zdopingowała mnie i wyobraź sobie, że egzamin tym razem zdałam za pierwszym razem (corka oblała :D ). Od tego czasu ujezdżam mojego Cienkusia bezwypadkowo zato regularnie codziennie. Wiec może i w Twoim przypadku drzemie ukryty talent kierowniczy tylko zostałas zniechęcona przez osoby być może bojące się konkurencji takiego mistrza. Więc do odważnych świat należy i kierownicę w dłoń i jazda. Pozdrawiam bardzo serdecznie:)))
OdpowiedzUsuńOLQO, a niektóre "nie chcom, ale muszom" i do tego lewą stroną jedziesz, a kierownica po prawej, a lewarek po lewej...Ot, złośliwość losu ;)
OdpowiedzUsuńA ja proponuję spróbować,na przekór wszystkim!Najgorzej na początku,póżniej to jakoś idzie(tzn jedzie)
OdpowiedzUsuńBuziaki przesyłam
Dziekuję za wsparcie.Moze się od-ważę(nie w sensie schudnięcia) :)wiosenne buziaki w podzięce
OdpowiedzUsuńOdważ się, odważ...to moze i ja się odważę;) Prawo jazdy mam lat 19, z czego 5 jeździłam czynnie, potem kolejne 10 na wyrwę - czyli kto mi zaproponował kierownicę to brałam ochoczo, nie przyznając się, że prawie nie jeżdżę...w ten sposób przejechałam trawersem Niemcy w cudzym nowiutkim wypasionym aucie...tam na szczęście trzeba było tylko 800 km prosto od granicy do granicy przejechać - to i małpa by radę dała;)
OdpowiedzUsuńA teraz mnie mąż-zawodowy kierowca ubezwłasnowolnił, bo wstyd przy fachowcu robić takie rzeczy z autem jak ja robię...a przydałaby się motoryzacyjna wolność przy małym dziecku...;)
Nas stworzono do wyższych rzeczy a nie zaraz do śmigania po drogach jak Hołowczyc.A tak na marginesie mam na bakier z tym panem, bo ostatnio przez Giepeesa wyprowadził mnie w szczere pole.Huncwot jeden!!!
OdpowiedzUsuń