- nie pokłócili się o dziwo( a już miałam nie wierzyć w cuda)
- UDAŁO SIĘ!-czyli praca poszła gładko, nic nie zepsuli
Zawsze powtarza,że ZIĘCIA to ma wymodlonego i powiedzenie,że przeciwieństwa się przyciągają to w przypadku NASZEGO małżeństwa akurat najświętsza prawda!
No i dobrze! WIDOCZNIE JESTEM NIE TAKA ŁADNA JAK SPRYTNA,że TAKIEGO CUDMĘŻA udało mi się zwabić, upolować i w dodatku zatrzymać (mam nadzieję na zawsze-choćby przez wzgląd na zadowolenie MAMUSI).
A MNIE SIĘ DZISIAJ NIC( w sensie zera absolutnego) NIE UDAJE!
W PLACÓWCE-ulubieniec zapominając o "RELACJACH" autorytatywnie stwierdził:
-I teras musi pani tego gluta, co strasyłem nim toledów wyciongnońć z kosa, jak go pani wyzuciła,bo to jest MOJA WŁASNOŚĆ ( i tu akurat miał świętą rację).Na szczęście w naszej klasie panuje w tym względzie podstawowa zasada samoobsługi-POTRZEBUJESZ CZEGOŚ Z KOSZA-WYCIĄGNIJ TO SAM. A ponieważ inne argumenty:
- 1000 razy mówiłam Ci,żebyś się tym nie bawił
- ostrzegałam,że zabiorę, gdy będziesz straszył kolegów
- glut z czerwonego stał się czarny- tak go ubrudziłeś
nie trafiały do OBROŃCY PRYWATNEJ WŁASNOŚCI- przypomniałam w/w zasadę , co skończyło się próbą uduszenia-nie ZBRODNICZEGO NAUCZYCIELA (bo morderca nie sięgał) ale kolegi, który był najbliżej, bo jak się wyraził przyszły dusiciel :
-Był najbizej a w ogóle zawse musi być przez TODOŚ!
Zagrożony zakazem malowania świecą i farbami (a jak każdy babracz lubi takie eksperymenty), dał się szybko spacyfikować i tylko gniewne spojrzenia spod zmarszczonych brwi, przenoszone ze mnie na kosz obwieszczały:PAMIĘTAMY!
Jutro w Placówce nastąpi zapewne ciąg dalszy wendetty, ale póki co, w poczuciu odwalonej dobrej i nikomu niepotrzebne,pomknęłam do domu i moich TOREB. I kolejne FIASKO!
Prąd- był, maszyna- sprawna, pomysły-obecne, ale wykonanie żenada łamane przez wstyd!Nie dały się szyć!
A to się marszczyło,
a to się zaszyło nie to co potrzeba (np. kieszonkę-dookoła)
NIEUDAŃCA próbowałam maskować równie nieudanym " ściegiem drabinkowym",ale nie pomoże nic, gdy podszewka nie pasuje do góry( to tak jak z ludźmi)
A W DODATKU, CI TAM ZNOWU ZADOWOLENI, BO IM SIĘ UDAŁO!
ŻÓŁĆ ZALAŁA MI TRZEWIA a w takiej sytuacji KAŻDY, nawet ten WYMODLONY, wie jak udzielać pierwszej pomocy:
Przede wszystkim-MYŚLEĆ O SOBIE i salwować się ucieczką, a potem
z bezpiecznej odległości sprawdzać, co jakiś czas, czy POŁOWICY przeszło.
PRZESZŁO, bo co by nie przeszło....ELEGANCKA I PIĘKNA W ZAMYŚLE TORBA została zdegradowana do roli WORA NA ZIEMNIAKI
a KRÓLOWA RĘKODZIEŁA, czy też, jak twierdzi KOLEŻANKA -CEPELII ( jutro się z nią policzę) poszła SWOBODNYM KROKIEM....SPIEPRZYĆ OBIAD NA JUTRO( na szczęście juto konferencja i JA nie będę tego jeść)
Ale jaki masz piękny worek na ziemniaki :) Zazdraszczam :)
OdpowiedzUsuńtylko po co workowi wewnętrzna kieszonka? Na obierki-za mała:)
OdpowiedzUsuńNie, na obierki nie. Na kozik,żeby zawsze był pod ręką ;)
OdpowiedzUsuńO właśnie! a moze to jest płocienna torba na grzyby? z kieszonką na nożyk? :)
a skąd ja w naszym ostatnio suchym lesie tyle grzybów znajdę
OdpowiedzUsuńTorba super.Na ziemniaki to jej trochę szkoda.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Może być na cebulę... O, proszę, jaka praktyczna!
OdpowiedzUsuń"Na szczęście jutro konferencja" - toż to balsam na duszę dyra :)
O, ja też mam worek na ziemniaki z wewnętrzną kieszonką zamykaną na zamek;)) I uważam, że mozna by to wylansować jako nowy trend dekoratorstwa domowego;)
OdpowiedzUsuńTfu, tfu...było, minęło. Skumulował Ci się pech w jednym dniu, to masz go już z głowy na najbliższych kilka, -naście, -dziesiąt.
OdpowiedzUsuńworunio na ziemniaczki super!!!I jak i z elegancją...śmiało możesz wylansować nową modę!!!Grunt że humor dopisuje i potrafisz znaleźć wyjście z sytuacji!!!Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńjak ja żałuję, że nie mogę Cię czytac na bieżąco. Ale jak juz dopadnę do twojego bloga, to od razu mi sie humor poprawia i buziol cieszy:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie czyniąc uroki, coby pech Cię opóścił