środa, 17 marca 2010

TRAKTAT O GOTOWANIU, CZYLI DLACZEGO CZASEM GOTUJE U MNIE BIEDRONKA


Gdy w kwiecie 23 lat opuściłam mój DOM RODZINNY (2 piętro-blok),żeby zamieszkać SAMODZIELNIE w apartamencie ( na 7 piętrze-inny blok) wielkości chusteczki do nosa, RODZICIELKA prorokowała- stosując na przemian dwie wersje apokalipsy: "Dziecko , zginiesz z głodu" i "Mąż cię będzie bił- wspomnisz moje słowa!".
To drugie proroctwo nie wypływało z faktu znajomości z potencjalnym kandydatem na ZIĘCIA, ale raczej ze znajomości MOICH umiejętności ( a raczej ich braku) prowadzenia tzw. "gospodarstwa domowego".
Specjalnie się tym nie przejęłam, bo "przepowiednie owe" składałam na karb słynnych przejęzyczeń RODZICIELKI. Wszak to ONA zaskoczyła kiedyś kierowcę autobusu:
-Przepraszam uprzejmie, czy PAN WYSIADA na następnym przystanku?
Facet najpierw oniemiał, ale potem zareagował w miarę przytomnie:
-A co, chce sobie pani SAMA pokierować?
Na szczęście( dla nas i zgromadzonych pasażerów) nieporozumienie udało się od razu wyjaśnić i nie musieliśmy opuszczać pojazdu w biegu, tylko zgodnie z planem-na NASTĘPNYM PRZYSTANKU.
Tak więc "BIŁ"  tłumaczyłam sobie jako " WIELBIŁ", tym bardziej,że gotujący, szyjący, naprawiający wszystko TATUŚ tak właśnie traktował swoją żonę, MAMUSIĄ zwaną.
Nawet cień obawy o moją pozycję ZAAWANSOWANEJ KURY DOMOWEJ nie przemknął przez pusty wtedy łeb (w tym akurat względzie, niewiele ,śmiem twierdzić, się zmieniło), pomimo tego,że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały-BĘDĄ KŁOPOTY!(np.IMPONOWAŁO mi niezmiernie,że KOLEŻANKA umie SAMA ugotować budyń z torebki)
Wyprowadzając się, byłam skazana na grochową w proszku ( to umiałam) z grzankami i naleśniki. Ale wkrótce odkryłam ŚWIAT( a właściwie on odkrył mnie, przypływając kontenerem do OJCZYZNY) ZUPEK CHIŃSKICH!
I dało się żyć.
A tu znienacka "poznało się"MĘŻA,  któremu mamunia własna dobierała skarpetki, bo on był od zadań wyższych ( nie broń Boże leń, tylko praca wokół domu, w gospodarstwie). I co? Trzeba było jakoś to przeżyć.
"Weź przepis" stało się "Dzień dobry" i "do widzenia" MAŁŻONKA. Ale udało się i nie popełniłam mordu na CZŁOWIEKU ( ta niebiańska cierpliwość przydała się potem w czasie wychowywania JEGO dzieci).
W dobie" bezinternetowej"- prasa kobieca stała się dla mnie Wergiliuszem w drodze przez PIEKŁO ( i już wiadomo, KTO się przewinął przez kuchnię.Ale TERAZ nie chcę posłuchać o PIEKLE-SPADAJ... Posłusznie spadł) i jakoś się udało.
Na obecną opinię zapracowałam sobie dzięki mojemu BRATU, który goszcząc u swojej NOWOPOZNANEJ NARZECZONEJ (obecnie mojej ULUBIONEJ BRATOWEJ) , przy stole pełnym zgromadzonej rodziny określił moje kulinarne zdolności pełnymi niezwykłej kurtuazji słowami;
-Moja siostra bardzo dobrze gotuje  Z RESZTEK.
Dobrze,że mnie tam nie było, bo narzeczona zostałaby od razu wdową.
I dlatego czasem obiad gotuje u mnie BIEDRONKA z podkuchenną MIKROFALĄ a komu nie smakuje- niech wsuwa chleb:)
Mój ulubiony przepis-ROSÓŁ Z KURY

bo mogę powiedzieć,że cztery godziny STAŁAM PRZY GARACH , by w tym czasie robić cokolwiek innego

10 komentarzy:

  1. Warto było 4 godziny "zmarnować "przy garach ((:

    OdpowiedzUsuń
  2. O u mnie też często Biedronka gotuje;)
    Ja co prawda gotować umiem i lubię, no ale pracę mam taką nieprzewidywalną lekko, że często w porze obiadowej budzę się z ręką w nocniku, tj. pustym garze...;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Super!!! Piszesz rewelacyjnie!!! Serweta wielkanocna ze sztućcami bardzo mi się podoba;))Chętnie bym usiadła przy takiej, na tym świątecznym śniadanku... nawet z BIEDRONKI:))

    OdpowiedzUsuń
  4. zapraszam na śniadanko wielkanocne ( najlepiej składkowe).Jeśli chodzi o gotowanie to mam FAZY-GOŚĆ W DOM-sprężam się i zazwyczaj wychodzi coś nawet bardzo jadalnego a czasami nieeeechce miii sieee i wtedy- do Biedronki, albo późno wracam z pracy

    OdpowiedzUsuń
  5. Normalnie się popłakałam ze śmiechu!!!
    Niemożliwa jesteś, no!!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. :)) Przyznam się, że jestem bardziej lisia niż lis Przechera. Mąż gotuje - a ja mogę najwyżej ponarzekać, że za gorące, słone, ciężkie, ostre:)) I nawet nie muszę mieć mikrofali! Zaczynaliśmy od ogonowej w proszku i groszku z patelni z bułka tartą:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja w zaraniu naszego wspólnego życia " wybuchłam" jajka gotowane na twardo ( no co, trochę długo się gotowały...), a potem były lata eksperymentów na żywym organiźmie mojego męża... Skończyło się otwarciem własnej knajpy ( ale nie miałam jednak do tego powołania, już wolę pisać...)

    OdpowiedzUsuń
  8. W ogóle nie umiałam gotować, nawet jaja na twardo zawsze były miękkie. Wybrałam więc Tego Który Potrafi a Nawet Lubi i jadę na tym koniku. Ale kształcę się ustawicznie, praktykuję i otrzymuję wzmocnienia pozytywne. A jak ogólnie wiadomo - miłość jest zdolna do poświęceń. Poświęcam więc swój czas mężowi, gdy on gotuje i nieźle się bawimy :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny post na początek mojego bywania u Ciebie Olu. Zaraz wyjaśniam dlaczego, tylko, kurcze nie pamiętam jak chciałam zacząć. :))) No to jeszcze raz. Trafiłam tu przypadkiem skuszona "obiadem z Biedronki" w miniaturce na czyimś blogu. Przeczytałam najnowszy post i ... rodzina (moja) musi się zadowolić wczorajszymi żeberkami (Małż) i naleśnikami z dżemem (dzieci). Dlaczego? Bo ja MUSIAŁAM przeczytać u Ciebie wszystko od początku. Kobieto! Ciebie powinni na receptę zapisywać jako lekarstwo na przednówkowe depresje. Bez recepty nie, bo można Cię przedawkować albo się uzależnić. Ja już się uzależniłam i dlatego nie masz wyjścia - dopisuję się do Ciebie i już. Tyle razy uśmiałam się na głos czytając Twoje historie, ze monitor trzeba będzie przetrzeć. Masz niesamowite poczucie humoru, na swój temat też, a to rzadkie. No dobra, bo zaczynam się rozgadywać...ale strzeż się, będę tu wpadać regularnie :)))

    OdpowiedzUsuń
  10. hahahahahah jak to dobrze,że biedronka jest tak blisko ;)
    Świetnie Ci idzie to gotowanie przy maszynie.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń