WPADŁA to odpowiednie słowo, bo oprócz słusznej postury cechuje ją niespożyta energia-SZCZEGÓLNIE W PLANOWANIU IMPREZ
-Zgadnij , co?-zagaiła
Nawet nie próbowałam, PRZED kawą jedyna zagadka jaką jestem w stanie rozwiązać jest "Z cukrem, czy bez?"-prawidłowa odpowiedź-Z CUKREM OCZYWIŚCIE! (i potem się dziwię,że się noszę rozmiary ZBLIŻONE DO WIEKU!)
W milczeniu zaparzyłam fusy, wyburczałam ekspresem filiżankę dla SFINKSA i zasiadłam,żeby w skupieniu zgłębić tajniki jej bulwersujących przeżyć.
-W PIWIARENCE- W SOBOTĘ-BĘDĄ- PIE-CZON-KI!!!!-wyskandowała i zanim otrząsnęłam się z szoku, dowiedziałam się jeszcze,że:
- WSZYSCY idziemy, bo stolik zarezerwowany
- BĘDZIE grał ZESPÓŁ ARTYSTYCZNY
- WSZYSCY idziemy, bo WSZYSCY lubimy pieczonki
- WSZYSCY idziemy, bo WSZYSCY lubimy PIWO
-A kto ci KAŻE PIĆ?-zripostowała od razu SĄSIADKA-O 18.30 w sobotę zbiórka! PRZEKAŻ wszystkim!
-To znaczy KOMU?(kofeina jeszcze nie dotarła do mózgu)
-No MĘŻOWI I...MOŻESZ ZABRAĆ KOGO JESZCZE CHCESZ- zaproponowała łaskawie
Jak myślicie, NA KOGO PADŁO?
O wyznaczonej porze KOLEŻANKA-ubrana WYJŚCIOWO ACZ "NIE RZUCAJĄCO" SIĘ W OCZY (konsultowałyśmy się telefonicznie) dotarła do bazy.
-BOŻE, żeby tylko nas tu KTOŚ z RODZICÓW nie zauważył!-podniosła atmosferę na wstępie
-MOJA RODZICIELKA po taki przybytkach się nie pałęta- chyba,że TWOJA-dbałam o podtrzymanie miłej konwersacji.
-Nie rżnij GŁUPA,mówię przecież o RODZICACH KLASOWYCH!
NASZĄ uroczą konwersację przerwało wejście SĄSIADÓW i nadpłynięcie unoszącego się na skrzydłach szczęścia MĘŻA ZE SZKALNICĄ ZŁOTEGO NEKTARU BOGÓW-zachwyconego faktem,że WRESZCIE BEZKARNIE MOŻE NAPIĆ SIĘ PIWA!
-Nic więcej od życia nie wymagam-obwieścił. No może jeszcze pieczonki....-rozmarzył się (może je jeść na okrągło)
-Będą,będą-uspokoiła SĄSIADKA-BYWALCZYNI- I TO BYŁO JEJ OSTANIE SŁYSZALNE SŁOWO , bo na mikroskopijnej scenie , w odległosci ok metra od nas rozśpiewała się ZESPÓŁ: cudnej urody dziewczę w pełnym makijażu i kreacji w stylu "Jola Rutowicz dziś się bawi" oraz DOBRZE PRZECHODZONY młodzian z plerezą.
-To może wyjdziemy na dwór- zaproponował po kolejnym piwie ośmielony MĄŻ
-Nie, bo TU MAMY STOLIK ZAREZERWOWANY-przedarł się głos BYWALCZYNI
-Ale na dworze prawie nikogo nie ma-próbowałam wesprzeć ŚLUBNEGO
-Przyjdą, przyjdą- jak tylko poczują zapach ziemniaków
-Ale tu nikt nic nie szykuje- słusznie zauważyła KOLEŻANKA
-Wszystko będzie, nie bójcie się a poza tym tam komary gryzą i NIE SŁYCHAĆ MUZYKI!- ucięła dyskusję SĄSIADKA a SZANSONISTKA zawtórowała jej po raz kolejny wykonując szlagier "Żono moja, serce moje", co jak się dowiedzieliśmy jest hymnem naszych SĄSIADÓW i mogą tego słuchać na okrągło.
21.00-PIECZONEK JAK NIE BYŁO TAK NIE MA ale TOWARZYSTWO bawi się coraz lepiej
Spojrzałam na KOLEŻANKĘ-TAK JAK JA-TOREBECZKA NA KOLANACH, ŁOKCIE PRZY SOBIE I LEKKI OBŁĘD W OCZACH ( już teraz wiem co miała na myśli)
-A jakby tu PRZYPADKIEM weszła moja pociecha?-zaniepokoiła się
-Ale , po co?
-Na przykład po klucze... to jak nic każe mi NATYCHMIAST iść do domu -nie wiem czemu zmartwiła się
21.30 -NADAL NA GŁODNEGO
-JA IM ZARAZ COŚ POWIEM- do wrażliwych uszu MĘŻA DOTARŁO-JAKI rodzaj muzyki cały czas grają.
-CICHO SIEDŹ, zaraz pójdziemy do domu- próbowałam go spacyfikować ale a tym momencie padła ze strony BYWALCÓW komenda:
-Chodźcie-TAŃCZYMY! NO, CO SIĘ NIE BAWICIE?
Zawsze w takiej sytuacji boję się,żeby nie wzięto mnie za SZTYWNIARĘ, dlatego przemocą wyciągnęłam MOCNO ZNIECZULONEGO MĘŻA oraz ZDECYDOWANIE OPIERAJĄCĄ SIĘ KOLEŻANKĘ na na szczęście mikroskopijny parkiet i w rytm "Niech żyje wolność i swoboda" pokiwaliśmy się w kółeczku ( co NIEKTÓRYM ZNIECZULONYM przychodziło to z zadziwiającą łatwością) i NIE doczekawszy POSIŁKU, dyskretnie zakończyliśmy nasz udział w imprezie.
DZIEŃ DRUGI- okazało się,że ok 11.30- pieczonki jednak były, ale nie dla wszystkich starczyło.
-ŻENADA! TA MUZYKA I W OGÓLE!-podsumował imprezę MĄŻ-DOBRZE,ŻE CHCOCIAŻ NIE TAŃCZYLIŚMY!
PRAWDZIWE, NAJLEPSZE,BO PRZEZ MĘŻA ROBIONE PIECZONKI
- w tym wydaniu u BRATA
Hahahaha też znam taką jedną parę dla której "żono moja,serce moje" jest hymnem nad hymnami,tiaaaaaaaaaaaaaaaaaa.
OdpowiedzUsuńMhm,możesz mnie oświecić z tą pieczonką?Widzę po zdjęciu,że o ziemniaczki chodzi,ale szczerze powiem,że z nazwą pierwszy raz się spotykam :)
pieczonki-przez niektórych pijaczonkami zwane: w garze żeliwnym wysmarowanym smalcem (cieniutko) układa się warstwami- ziemnniaki (talarki), cebulę, marchew, kiełbasę boczek( plasterki)pietrucha zielona, sól pieprz do smaku. NA OK GODZINĘ w szczelnie przykrytym garze do ogniska( trzeba umiec palić,żeby się za bardzo nie przypaliły)i już. inny wariant-buraki zamiast marchwi
OdpowiedzUsuńSwiatowyj czieławiek i lew salonowy z Ciebie :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
no to tajemnica pieczonek wyjasniona, smakowicie wyglada, a zapach pewnie sie rozchodzi po okolicy. Ale co tam zarcie, najwazniejsze ze sie wybawilas za wszystkie czasy, ha ha ha :))))
OdpowiedzUsuńJest jeszcze jeden hymn w tym stylu: " Mężu mój, skarbie mój" :)))).Pewnie znasz?To jak Ci sam robi pieczonki, może trzeba by zaśpiewać. (oczywiscie żart)
OdpowiedzUsuńŁadne rzeczy, najpierw się piwiarenkę krytykuje, a potem cichaczem do niej udaje i jeszcze ślubnego w to wciąga. Ale już wiem, po co;) Po to, by się nauczył na pamięć i śpiewał potem w domu: "ŻONO MOJA - SERCE MOJE!"
OdpowiedzUsuńgwoli wyjaśnienia: w piwiarence byłam latem 2009 roku!a,ze już nie chodzę to i krytykuję:)
OdpowiedzUsuńO rzesz,ale to musi być pyszne!!!Uwielbiam wszelkie ziemniaczki z kiełbaską i cebulką zapiekane.Niebo w gębie :)
OdpowiedzUsuńheheh my jeszcze do wersji pieczonek dodajemy liście kapusty- do wykładania gara i w wersji z buraczkami akurat :) Niedaleko mnie tez jest kawiarenka w tym mniej więcej stylu, ale dziwnie coś cicho ostatnio i bez przebojów, bez imprez... - nie wiem czy to bliski Kościół czy Lidl ich spacyfikował czy po prostu kryzys..Na dziwnie cicho nawet nie narzekam- chociaż ja i tak mam okna na druga stronę to nie jest tak źle ;)
OdpowiedzUsuńmasz rację z lisćmi kapusty Sarenzir. Dawniej a i teraz czasami przykrywamy nimi ziemniaki pod pokrywą a dawniej w wersji hardcorowej zamiast pokrywy był wykrojony kawał darni-oczywiście ziemią do góry, dzięki za przypomnienie:)
OdpowiedzUsuń"rozmiary ZBLIŻONE DO WIEKU"
OdpowiedzUsuńO MISTRZYNI ciętego skojarzenia i autoironii!
Klękamy!
O, biję się w piersi i zwracam honor w kwestii bywania w piwiarence;))) A w kwestii pieczonek - w mojej okolicy o takim daniu nie słyszano, natomiast jadłam kiedyś u koleżanki i było to zobione tak właśnie, jak piszesz, ale z małymi buraczkami konserwowymi i gotowane normalnie na kuchence w wysokim garnku - ułożone warstwami (koleżanka mówiła na to "pieczonka")
OdpowiedzUsuńjadłam taka "pieczonkę" na działeczce, pychotka
OdpowiedzUsuńOj, tak Tylko pozazdrościć tych pyszności i zabawy do białego rana...tez bym tak chciała...ale niestety moja ruina nie daje mi ani chwili wytchnienia.
OdpowiedzUsuńNie mogę Cię czytać, oplułam się ze śmiechu.... Całusy
OdpowiedzUsuńPieczonka - świetny przepis , prosty , jednogarnkowy i można ewentualnie trochę pozmieniać .
OdpowiedzUsuńWspaniała relacja z pobytu w piwiarence , przeczytałam sobie dwa razy -pozdrawiam serdecznie Yrsa