piątek, 24 sierpnia 2012

I PAJECHALI, czyli zakończenie urlopu

Musiało oczywiście odbyć się w Przytulisku. Goście zapowiedzieli wizytę - jako gratis przywieźli PSA ( jedynego we wszechświecie, którego boję się jakby mniej ,albo nawet wcale)
W oczekiwaniu:

  • posprzątaliśmy izby
  • wykosiliśmy trawę
  • wywietrzyliśmy pościel
  • rozpaliliśmy ognisko i gdy GŁODOMORRA zapowiedziała,że zaraz padnie bez kiełbachy na kiju- ZAJECHALI,kiełbasę zjedli ( na szczęście dla mnie starczyło) i uroczyście wręczyli PREZENT wykonany SAMODZIELNIE dla cioci


Goście zupełnie niekłopotliwi.

 Latali sami do lasu w poszukiwaniu grzybów ( nie ma) i borówek (są!), własnym wiktem uzupełnili lodówkę, chcieli jeść zupki chińskie ( żeby nie sprawiać kłopotu) a ugotowany żur powitali z entuzjazmem godnym zupy rakowej, czy innej delicji, której nie jadłam i nie umiem gotować.
GOSPODARZ zyskał partnerów do kometki.

i po wykonaniu pełnowymiarowego boiska przy użyciu:

  • sznurka od snopowiązałki
  • węża ogrodowego
  • leżaka i deski
odbyły się mistrzostwa wsi w :

  • pudłowaniu (bo rakietki nie takie)
  • burczeniu pod nosem (kląć nie można bo dzieci)
  • okrzykach bojowych ( "dalej nasi"- żeby nikogo nie urazić)
Fotek  z mojego współudziału nie będzie, bo zważywszy na strój i wygląd, nadają się jedynie na okładkę pisma, które jeszcze nie powstało, ale tytuł już ma: NASZ UPOCONY MENEL.
Pies ulatał się tak, że  ślina kapała mu z czoła i z lotki - wieczorem nawet podkradające się myszy nie robiły na nim wrażenia- padł jak trup, a my ćwiczyliśmy dyscyplinę -OBCHODZENIE PRZEZ PRZEKROCZENIE DUŻEGO PSA W MAŁEJ SIONCE (ja za każdym razem w obawie- CO BĘDZIE , GDY NAGLE WSTANIE!?)
Zapewniliśmy również rozrywki intelektualne ( gdy lało)- rozwiązywanie krzyżówek w PORADNIKU DOMOWYM Z 1991 roku ( niektórych ROZWIĄZUJĄCYCH nie było wtedy na świecie)-reszta mogła się wykazać m. in znajomością z  ÓWCZESNYM PREZYDENTEM BOTSWANY?!( na szczęście wyszło samo). Z uwagi na specyficzny sposób czytania TRZYMAJĄCYCH DŁUGOPIS nasz intelekt mógł wznieść się na wyżyny:
-INACZEJ BIELIZNA... NA "SZ"
Po wyczerpaniu wszystkich znanych bliskoznacznych, założyłam okulary i zajrzałam TRZYMAJĄCEJ przez ramię, jednocześnie stukając palcem w łebek.
-AAAAA- TRZYMAJĄCA od razu WIDZIAŁA LEPIEJ- INACZEJ BLIZNA, czyli WIEM - SZRAMA!i potoczyła wzrokeim po ZATACZAJĄCYCH SIĘ WYŚMIEWACZACH.
Obiecała uważać BARDZIEJ, co nie przeszkodziło jej w zapisaniu kolejnego hasła ANYLFEBETA - i bezbrzeżnemu dziwieniu się potem,że NIC NIE PASUJE!
Niestety urlop się skończył i zostawiwszy wszystko samemu sobie
pieniek pewnie odetchnął z ulgą, bo nie musi dźwigać ławki
uzbrojeni w zapas ziół
NIEKTÓRZY ruszali brwiami, ale to akurat pokrzywa anie TE zioła ( na wypadek, gdyby czytał to jakiś celebryta-badacz)
ruszyliśmy DO MIASTA a po drodze do LELOWA, bo dzięki Izie dowiedzieliśmy się o
i musieliśmy to zobaczyć!
PS.Torby marudzą,ze nic o nich- niech więc mają i one:


Dla siostry na zakupy



alcantarowa z Biżuterią:), czyli BOGATEMU WOLNO!:)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

KSIĄŻ niczka w podziemiach, czyli zwiedzania ciąg dalszy

Książ nawet z daleka wyglądał imponująco. Po półgodzinnym kolejkowaniu uwieńczonym zakupem biletów wstępu ( w bardzo międzynarodowym towarzystwie)i pokrzepieniu ciał kawą z sernikiem, ruszyliśmy na podbój zamku. 

Wnętrza też imponujące , ale i tak bardziej imponowała mi DRUŻYNA WĘGRÓW zwiedzająca razem z nami i wdzięcznie słuchająca polskojęzycznej przewodniczki.
Napstrykałam sporo fotek, ale nie będę zamęczać nikogo-polecam:




  • toskańskie widoczki w polskich ( chociaż właściwie niemieckich, bo Hochberg) wnętrzach



  • imponujące ogrody i  widoczki




  • gabinet z "sówkową" szafą ( Ciekawe JAK DŁUGO miałabyś TAKI porządek- komentarz WIADOMO KOGO!)



  • DAISY, czyli angielską stokrotkę na niemieckim trawniku- bo PANI NA WŁOŚCIACH ( tak jak ja) a w dodatku KOLEŻANKA!(dowód poniżej)


 Nie mogło zabraknąć również podziemi
Znów światło i dźwięk. Tym razem pociągnięto nas serią z karabinu maszynowego, gdy nie zareagowaliśmy na 1000wat prosto w oczy i "alaaaaaarrrrrm!"- obecny w podziemiach maluch ( a przewodniczka ostrzegała,żeby NIE WCHODZIĆ) PRZEŻYŁ, bo zaczął własną serię- DARCIA W NIEBOGŁOSY.
Potem w schronie przeżyliśmy nalot bombowy- wrażenia przednie, które także zapewnił nam ten sam MALUCH drąc się jeszcze głośniej- GDZIE JEST DOMEK, JA CHECM DO DOMKUUUUUUU!
Rodziców powinno się (za takie atrakcje zafundowane dziecku) może ukatrupić na miejscu , ale zgodnie stwierdziliśmy,że DOPIERO teraz poczuliśmy grozę wojny.
Po zwiedzaniu -WPRAWNE OKO GŁODOMORA zauważyło PONĘTNY PARASOL

 i NIESTETY pociągnęłam resztę po atrakcyjnych korytarzach

na NAJBARDZIEJ NIEATRAKCYJNĄ KIEŁBASĘ Z GRILLA JAKĄ JADŁAM!:(
Po konsumpcji obowiązkowo musieliśmy dość do MAGICZNEJ ŚCIANY SPEŁNIAJĄCEJ ŻYCZENIA
(MYZIASZ LEWĄ RĘKĄ I ŻYCZENIE SIĘ SPEŁNIA!), bo wszyscy CHCIELIŚMY PRZEŻYĆ!
Sugerowałam,żeby W RAZIE CZEGO wziąć certyfikat potwierdzający TUBYCIE od miejscowego RYCERZA
ale biorąc po uwagę poprzednie , jak się okazało ŚMIERCIONOŚNE sugestie POKAZANO mi
DZIEŁO
 i aż do ŚWIĄTYNI POKOJU dałam spokój.

ŚWIĄTYNIA POKOJU w  Świdnicy- KTO NIE BYŁ- NIECH LECI! arcydzieło w.każdym drewnianym calu. ANONIMOWY PRZYSTOJNIAK przysnął na zewnątrz - niech żałuje!


znużonym, którzy dotrwali do końca tej długaśnej relacji perełka z przedsionka


a potem to już tylko -BYLE NIE PRZEZ WAŁBRZYCH ( bo huśtające drogi) i do domu!