sobota, 10 kwietnia 2010

[*]

czwartek, 8 kwietnia 2010

JADĘ CZY NIE JADĘ czyli dylematy przedpiątkowe

JEDZIEMY!-zapadła decyzja.Trzeba przekopać grządki, zagrabić liście, posiać co się da i w ogóle WYPOCZĄĆ!
-HURAAA!!!- ODPOWIEDZIAŁO ECHO W DWÓCH OSOBACH (oczywiście MŁODSZEJ I STARSZEJ)-Dwa dni luzu i spokoju w chacie!
-No bo gdyby KTOŚ chciał z nami jechać- zaczął MĄŻ...
OPUSTOSZAŁO...
-...Czyli nikt nie chce-smętnie zakończył
Przecież JA z tobą jadę- przypomniałam radośnie
-Ale tam mi CHŁOPA POTRZEBA!
Że też akurat teraz wybrał sobie moment na poinformowanie mnie,że ZMIENIA ORIENTACJĘ!
Ale, co tam-JESTEM POSTĘPOWA
-Acha......-zawiesiłam znacząco głos w oczekiwaniu na dalsze rewelacje
-DO ROBOTY- uściślił TEN CO JEDNAK NADAL PREFERUJE KOBIETY
-TY SIĘ NIE NADAJESZ-posumował moja skromną osobę
-Zawsze mogę NIE JECHAĆ!- zarzuciłam wędkę-skutecznie, jak się okazało
-Jak to nie jechać?-oburzył się ( JEDNAK KOCHA!) A KTO MI BĘDZIE GOTOWAŁ? (Idę szukać PORADNIKA "Jak szybko i skutecznie rozwieść się bez skutków ubocznych"- może ktoś to napisał)

Ale pomyślałam o przylaszczkach
TE DWIE PRZYLASZCZKI NA PIERWSZYM PLANIE TERAZ JUŻ NIE CHCĄ OGLĄDAĆ
INNYCH PRZYLASZCZEK( PRZYNAJMNIEJ TYCH LEŚNYCH)
i postanowiłam nie obrażać się jak zwykle, tylko WYJĄTKOWO być wspaniało- myślną ( w znaczeniu -myśleć jak będzie wspaniale)

Poprawię wiecznie osuwającą się z tęskonoty serwetkę ( dzięki Wam SZANOWNE BLOGOWICZKI dowiedziałam się,co to frywolitki)

umyję popękane talerze (choć w domu domagam się zmywarki)



zeskrobię z ławki tajemnicze porosty (jesli to chrobotek reniferowy-to GDZIE SĄ RENIFERY?- A SANIE STOJĄ!)




i POSIEDZIAŁABYM NA SCHODACH ,bo to lubię najbardziej.
Czyli JADĘ-bez względu na okoliczności nie posiadając się z radości.

LOS JAK ZWYKLE WTRĄCIŁ SWOJE TRZY GROSZE-i przedłużył moje obowiązki zawodowe do piątkowych godzin popołudniowych.
No to w końcu SAMA NIE WIEM- JADĘ, CZY NIE JADĘ?!

środa, 7 kwietnia 2010

CZARNA ŚRODA czyli pierwszy dzień W ROBOCIE!

WSTAŁAM-a to już spore osiągnięcie! Zwykle nie mam z tym problemu i z pierwszym promykiem porannego słonka budzi się we mnie zapał skowronka.Ale NIE DZIŚ!W dni WOLNE OD PRACY już o 6 rano kiwam się "z zaklejonym wzrokiem" na krześle w oczekiwaniu na kawę

( nie, oczywiście,że NIKT NIE PODAJE,TYLKO CZAJNIK TAK SIĘ GRZEBIE!),ale z bardzo pozytywnym nastawieniem, bo zapowiada się dłuuuuugi dzień wolności.DZISIAJ własny szlafrok zaatakował mnie paskiem-związał nogi łkając
-Nieee idź, proooszę( a może to łkał mój otumaniony mózg-wszystko jedno).Zgodnie z Kodeksem Pracy masz jakieś wolne na telefon-podsunął podstępnie.
-Na TELEFON to są CALL GIRL a ja jestem chodząca karta nauczyciela i akurat w tej kwestii mogę sobie zadzwonić DZWONKIEM!
Przydeptałam WĘŻA KUSICIELA i poczłapałam smętnie do kuchni wlokąc za sobą poły rozchylającego się szlafroka ukazującego wszystkie braki mojej nieskazitelnej ( w sensie nieskażonej dietą i ćwiczeniami) figury.
I OCZYWIŚCIE po drodze było LUSTRO!

Po ogarnięciu rodzącej się porannej depresji, wypiciu "naparu życia",zadbaniu o oczy, zęby i rozkołtuniony włos( niech żyją gumeczki i spineczki), sprawdziłam pobieżnie CO JEST wyprasowane- wzułam i wyszłam, odmawiając po drodze jak mantrę:
-Wyślą, nie wyślą, może wyślą, ale jutro znowu wolne- może nie wyślą-mając na myśli RODZICÓW i ich POCIECHY.Okazało się ,że do porannej modlitwy dołączyły się chyba wszystkie KOLEŻANKI (TO SIĘ NAZYWA ZBIOROWA PODŚWIADOMOŚĆ).
A JEDNAK WYSŁALI!
Na czatach w szatni, okręcając się wokół własnego kołnierza, dzierżonego w silnej dłoni PANI WOŹNEJ wił się ULUBIENIEC.Na mój widok zawył:
-BO TO NIE JA ,A W OGÓLE TO....i tu użył swojego motta( znanego w całej placówce) NIECH ON CUJE , CO JA CUJE"
Nawet nie komentowałam, tylko wzięłam dwóch ZAINTERESOWANYCH delikwentów za ręce , co spowodowało,że NATYCHMIAST  SIĘ PRZEPROSILI. I już SUKCES PEDAGOGICZNY -i to z samego rana!
WARTO JEDNAK CHODZIĆ DO PRACY!-pomyślałam beztrosko, zapominając ,że przede mną jeszcze 5 godzin wzruszeń zwanych lekcjami i 4 przylądki strachu(przerwy).
Dzisiaj było o ptakach hodowlanych.

Po dokładnej analizie tematu, obejrzeniu, co było do obejrzenia, wysłuchaniu, co było do wysłuchania, nastąpiła wyczekiwana( przez obydwie strony acz z zupełnie innych powodów ) PRACA SAMODZIELNA.
-Jeżeli macie jakieś wątpliwości-PYTAJCIE- zachwycona własnym talentem pedagogicznym zaproponowała PANI, co za chwilę obróciło się przeciw niej samej:
-Czy kogut TEŻ znosi jajka?( bo KOLEGA mnie zagadywał jak mówiliśmy)

- Czy można napisać,że małe pisklątka piją mleko?

-Czy można NIE PISAĆ o pożywieniu JAK KTOŚ SIĘ BRZYDZI ROBALI?

ODPADŁAM!
I zaproponowałam,że kolejne ćwiczenie-"gałęzie przemysłu jakie rozwinęły się dzięki hodowli zwierząt" zrobimy wspólnie.JESZCZE RAZ wspólnie obejrzeliśmy produkty pochodzenia zwierzęcego zgromadzone na klasowej wystawie i po rozdzieleniu najaktywniejszych OGLĄDACZY- udzieliłam głosu ULUBIEŃCOWI, KTÓREGO PALCE CORAZ NIEBEZPIECZNIEJ ZBLIŻAŁY SIĘ DO MOJEGO LEWEGO OKA
-Ale o czym mam mówić, bo się zamyśliłem- nawiązał kontakt RUTYNOWO
-Jakie gałęzie przemysłu mogły się rozwinąć dzięki hodowli zwierząt?
Odpowiedział BEZ WAHANIA!
MONOPOLOWY!!!!  i z radością usiadł,żeby po chwili zapytać nauczyciela ucharakteryzowanego na niejaką ŻONĘ LOTA
-A WŁAŚCIWIE TO JAKI TO PRZEMYSŁ, BO INNEJ NAZWY TO JA NIE ZNAM!

wtorek, 6 kwietnia 2010

SZARA RZECZYWISTOŚĆ PUKA DO DRZWI, czyli jutro idę do roboty!

Bajeczny dzień!
Brat i bratowa poobwozili mnie po sklepach wszelakich (bo sami spragnieni cywilizacji)-też się lubią "ciorać".MĘŻA zapobiegawczo zostawiliśmy w domu, bo on się NIE NADAJE. Trochę poburczał, że "ma wolne" i właściwie to mógłby jechać WSZĘDZIE Z NAMI- BYLE NIE DO SKLEPÓW, co zostało przyjęte taktownym "Ha, ha, ha" i bez żadnych wyrzutów sumienia zostawiliśmy SAMOTNEGO WYCIECZKOWICZA w domu z obietnicą,że wkrótce wrócimy.
Nasze WKRÓTCE- trwało SZEŚĆ GODZIN!, podczas których ( oprócz odbierania telefonów od ZOSTAWIONEGO W DOMU , z  pytaniem "To KIEDY wracacie?") przeoraliśmy chyba wszystkie supermarkety w okolicy.Ja-zadowolona jak druhna na weselu , bo do niektórych musiałabym jechać z "nakładem sił i środków"-a tu hyc! srebrną strzałą i już można oddawać się nałogowi,żeby potem być na odwyku.
HAMULCOWEGO ZABRAKŁO i BRAT próbował godnie go zastąpić:
-Nie kupuj tego czasopisma z torbą- to BADZIEWIE
-Ale kolor modny
-I do czego Ci pasuje?
-Do MODY!
-Przecież torby PODOBNO szyjesz SAMA!
Tym argumentem mnie załatwił i odłożyłam " badziewie" na półkę.Ale jak się okazało tylko chwilowo, bo w następnym markecie, po rozdzieleniu się z rodziną PRZYPADKIEM zajrzałam do PRASY I BYŁA!
ŚWIECIŁA SWOIM niebieskim blaskiem i wołała "KUP MNIE!"
NIE MOGŁAM SIĘ POWSTRZYMAĆ!
Po popełnieniu zbrodni szybko opuściłam miejsce zdarzenia lżejsza o całe 11,99, ale z duszą ciężką jak ołów.Na pasażu zauważyłam zbliżającego się POMOCNIKA HAMULCOWEGO, którego kiedyś nazywałam BRATEM. BŁYSKAWICZNIE usiadłam na ławeczce używając TORBY jako podkładki pod  moje delikatne pośladki.
-Na czym ty tam SIEDZISZ?-zainteresował się RODZINNY BOREWICZ
Przez moment wybierałam warianty:
  1. A CO TO TU LEŻY? KTOŚ ZOSTAWIŁ- NIE ZAUWAŻYŁAM!
  2. Prawdę
Wybrałam ( z konieczności, bo nie mam brata- idioty) wariant 2
-NA GRZECHU!!!!-odpowiedziałam
Skomplementował moją nową torbę- "Ja TEGO nie wnoszę do domu, żeby nie było NA MNIE!"( a właśnie chciałam go prosić,żeby współuczestniczył w przemycie.)
Wtedy PO RAZ PIERWSZY POCZUŁAM, że SZARA RZECZYWISTOŚĆ PUKA DO DRZWI i zaczęłam się zastanawiać, jak to jest spać na wycieraczce, gdy MĄŻ zobaczy zakup.
( nie zobaczył, bo jednym płynnym ruchem wrzuciłam go pod łóżko- przydał się "trening szmatkowy", czyli rzucanie szmatą do celu (zazwyczaj DZIECI) i na odległość ( za oddalającym się MAŁŻONKIEM- ale to baaardzo rzadko))
POTEM BYŁA ZNOWU CHWILA W RAJU- zabrali mnie do knajpy, gdzie nie musiałam NICZEGO przygotowywać , ani MYĆ GARÓW i naprawdę NIEWAŻNE,że klientelę lokalu stanowiły dzieci w młodszym wieku szkolnym i JEDEN DOROSŁY PAN-RONALD MC DONALD-i tak mi się podobało!
W IKEA wypiliśmy darmową kawę, nakupowaliśmy (głównie ja) bzdetów, ale z uzasadnieniem
-Te kolorowe osłonki na tealighty W SAM RAZ na cytrynówkę ( nieistotne,że już jej nie ma)

-Kupuj, przyda się!
Optymizm nas nie opuszczał aż do kasy, ale i potem nie było najgorzej.
W domu niestety musiałam się tajniaczyć z zakupami, bo WYKOPANIE Z WŁASNEGO DOMU-BOLI
I znowu SZARA RZECZYWISTOŚĆ PUKA DO DRZWI-człowiek we WŁASNYM DOMU musi być jak TAJEMNICZY DON PEDRO, tyle że bez SMOKA WAWELSKIEGO  w roli antagonisty.
Godnie zastępuje go MĄŻ!
CARRRRRRAMBA!

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

PO WIELKIEJNOCY PRZED WIELKIM DNIEM

Święta, święta i po... gościach.

Straty fizyczne:
 nawet rzeżucha "się zjadła" i trzeba siać nową

  1. pusta lodówka, 
  2. jutro u NIEKTÓRYCH amatorów mieszania trunków, które "pszszszszeeeeesieszszszs moszszsznaaa mieeeesz..ać" objawy nie tylko pomroczności jasnej
  3. rozbity talerz (w drobny mak, ale na szczęście.....że z dala od potraw, chociaż kto wie?Ciekawe czy  kwasy żołądkowe rozpuszczają szkło, bo z tego co wiem to nie.)
  4. Palce przypominające Laurę Palmer ( kto nie oglądał kultowego " Miasteczka Twin Peaks- długotrwałego topielca) po myciu garów po gościach.
Straty psychiczne:
  1. Ogarniające poczucie,że znów dałam się wrobić
  2. Stres pod tytułem "czy wszystko smakowało- czy po prostu nie jedli przez cały Wielki Post?"
  3. Stres kulinarny 2-Czyje mięsko lepsze-goloneczka MĘŻA(A NAPRAWDĘ WYSZŁA PYSZNA-w polewie miodowo piwnej-zdjęć brak , bo zjedli rekwizyt), czy indycze cycki-WYKON ŻONA- w ostatnim momencie przywalone górą serka pleśniaka i podane jako-CYCE Z GRYLA PO GÓRALSKU( pleśniak symulował oscypek) vel COŚ MI ZAPLEŚNIAŁO W LODÓWCE A WIĘC SIĘ CZĘSTUJCIE
  4. Smutek,że nie wszystkich chętnych zaprosiłam w porę (niektórych chętnych zauważyłam dopiero teraz-Marietta, AAgaa-obiecuję- "następną razom", bo teraz oferuję tylko opalanko w świetle  lodówki)
  5. MILCZĄCY MAŁŻONEK -obrażony, bo NIKT GO NIE SŁUCHAŁ , nawet gdy wołał przez stół "halo, halo, Żono czy ty mnie słyszysz, co JA MÓWIĘ?(był jeden taki moment, jak to zwykle w naszej rodzinie, gdzie ZAZWYCZAJ nikt nikogo nie słucha  a każdy mówi swoje- ALE ŻEBY OD RAZU OBRAZA?Było się przez 21 lat przyzwyczaić.)
JEDNYM SŁOWEM PEŁNY SUKCES!
NASTĘPNE MOJE WIELKIE...... WESELE KRĘCIMY U NAS-NADAJEMY SIĘ!
RODZICIELKA tym razem nie poruszała bliskich jej kwestii religijnych i chwała jej za to, bo gdyby spytała o mój sakrament pokuty:
    1. musiałbym się przyznać,że NIE ZALICZYŁAM albo okłamać MAMUSIĘ i dołożyć kolejny grzech do długiej listy
    2. wybierając wariant DZIŚ MÓWIMY PRAWDĘ musiałabym zebranym powtórzyć opinię KOLEŻANKI na mój temat w w/w kwestii "TOBIE TO JUŻ TYLKO EGZORCYZMY POMOGĄ", co skończyłoby się aplauzem na stojąco wszystkich zebranych( w najlepszym przypadku) lub niezłomną chęcią ADOPCJI tak przenikliwej KOLEŻANKI przez rodzicielkę ( wersja mniej optymistyczna, bo siostrę już mam i WIEM CO TO ZNACZY)
WSZYSCY WIĘC ZADOWOLENI!
A JUTRO WIELKI DZIEŃ-OTWIERAJĄ ZNOWU SKLEPY! :)

WŁAŚNIE,ŻE SMUTNO czyli ŚWIĄTECZNA DEPRECHA

No i leje! zamiast świątecznego PRYSKU, PRYSKU ŚMIGUS -DYNGUS, poczynionego najczęściej w dawnych czasach wodą kolońską, utrwalającą kobiece fryzury lepiej niż najlepszy lakier, mamy LAŃSKO  z NIEBA .
JA na pewno sobie zasłużyłam, ale żeby WSZYSCY?
Raz chociaż prognoza pogody mogłaby się nie sprawdzić.Ale nie! Akurat dzisiaj sprawdzalność- 200 procent. A miało być tak pięknie...
MĄŻ- WOLNY (w sensie zawodowym oczywiście-nie cieszcie się ,że  "z odzysku znów na rynku"), planowana  całodniowa wycieczka w plener, cudowne okoliczności przyrody....i KICHA!
-Spożycie alkoholu w narodzie znacznie wzrośnie-prorokuje TEN, KTÓRY WYKRĘCAŁ WCZORAJ FLASZKĘ po cytrynówce,żeby sprawdzić, czy coś jeszcze zostało
-U nas NIC NIE MA-przytomnie zareagowała TA, KTÓRA JAK CERBER PILNUJE BARKU-czyli JA
-Jak to NIE MA?-zdziwił się WSZTRZEMIĘŹLIWY.Jest WINO!
-MOJE!
-Boś MOJĄ cytrynówkę wychlała BORÓWKO-PIJANICO!
-NA DNIE BYŁO!
I na tym uroczym przekomarzaniu się z przerywnikiem na "znak pokoju" w świątyni upłynęło nam słodko przedpołudnie.
Przy południowej kawie podrasowanej kremem czekoladowym "na bazie" alkoholu, ponuro snuliśmy wizję kolejnego dnia "na łonie"(czyli w rodzinnym kręgu).To nie tak,że nie lubimy się wzajemnie. Naprawdę chętnie spędzamy ze sobą czas.Ale, gdy mam do wyboru TEATR (np. przyrody) I CYRK(bez przykładu, bo jeszcze KTOŚ przeczyta i zabije) wybieram raczej TEATR.
-Zawsze mogę szydełkować cały dzień- zaproponowałam
-A JA  co? Wiertarę włączę?ŚWIETO przecież...
-Można poczytać..ale ciągle czytamy
-Żebyś tylko nie siedziała CAŁY DZIEŃ w necie
-A kto siedzi!?-oburzyłam się a ŚLUBNY poleciał po lustro.
Wywaliłam CYCKI ...indyka na stół, ale okazało się,że i na tym polu nie mam nic do zrobienia, bo mamy żarcia jeszcze na dwa dni.
Jednym słowem TRZEBA ZAPROSIĆ GOŚCI!-POMOGĄ!
Będzie się można pochwalić własnoręcznie (MĄŻ) wyskrobanymi PISANKAMI
  1. Z akcentem PRZYRODNICZYM
2.Z akcentem BARANKOWYM (że niby On tez jak BARANEK)
3.Z akcentem PRZYTULISKOWYM (bo tęsknimy)
ŻONA-nie ma czym, bo ŻONINE jedzenie już zeżarte ( widać dobre było) a MĘŻOWYM -NIE CZĘSTOWALI!
DZIECI-byle dać  im spokój,to pochwalą się NIEWIDZIALNOŚCIĄ(po porannym śmigusie urządzonym przez mamusię-PRZEPROWADZAJĄ SIĘ!)
JEDNYM SŁOWEM-ZAPRASZAMY!

niedziela, 4 kwietnia 2010

ŚWIĄTECZNE WYPOCZYWANKO i tylko troszkę wkurzanko

Rano zaspałam na rezurekcje-no, prawie zaspałam.Z rozwianym włosem i obłędem w oczach wpadłam w ostatniej chwili między wystrojone i ufryzowane parafianki aby po chwili ( poświęconej "uspokój oddech, oddychaj, oddychaj")udawać,że maszerowałam w procesji zanim się jeszcze zaczęła.Miałam dylemat, gdy dognałam do świątyni-z lewa, znikał za kościołem ogon procesji, z prawej nadchodziło czoło- wybrałam ogon i to był słuszny wybór, bo gdybym chciała zaczekać zamiast gonić w piętkę za ogonem-cała parafia z księdzem proboszczem przedefilowałaby przede mną kontemplując moje braki w wyglądzie.W dodatku,  ponieważ miałam do wyboru-"oko" lub "zęby"i wybrałam- (w sensie zadbania)oko, wykonując pospieszny makijaż, przez cały czas starałam się za szeroko nie otwierać ust aby "zionem" nie powalić co wrażliwszych parafian ( co nie przeszkadzało jednemu z nich zemdleć prawie u moich stóp w czasie mszy).
Po wykonaniu rundki honorowej, niektóre-bardziej przedsiębiorcze i zapobiegliwe parafianki dyskretnie starały się "wykruszyć z pochodu" i zająć należne im miejsca siedzące, ale udaremnił to KOŚCIELNY(mizernego wzrostu , ale wielkiej odwagi), tarasując wejście i pytając każdej "co-nóżki już zabolały? Przeforsowały go tylko najbardziej odporne psychiczne.
Dostałam takiego napędu ( chociaż pierwsze okrążenie wykonałam "na śpiąco"),że ŚNIADANIE WIELKANOCNE zrobiło się  w zasadzie "samo".Trochę smutne, bo MĄŻ w pracy a dzieci jeszcze zaspane, ale jakoś poszło.Konkurs "czyje jajko najmocniejsze" WYGRAŁAM dzięki ozdobom a la FABERGE, które dostałam z"wymianki"

.Jedynym zgrzytem, była uwaga młodszego na widok przyznaję może niezbyt udanego "widokowo" sernika:

-Mamy to jeść, czy się do tego przyłączyć? ( po czym zeżarł dwa kawały!)
Przedobiednia kawa w towarzystwie BRATA Z ŻONĄ I RODZICIELKI przebiegła spokojnie a ponieważ na BOŻE NARODZENIE szanowny braciszek "nie był zawitał" na stole MUSIAŁY pojawić się akcenty pod hasłem "2w1"
Oczywiście "posiady " jak zwykle w kuchni i nikt nie daje się przegonić do pokoju, chociaż PANI DOMU zawzięła się i DOKONAŁA zmiany firanek na, jak to wyraziła się RODZICIELKA "Co to ci tak wisi w tym pokoju?Takie BYLE FIRANKI?"
Może i byle, ale za to ręcznie robione i nie SZTUCZNE!(Nie dam się!)Żeby dodać im długości, powiesiłąm pachnące cedrem kwiatki(podobno z cedru), których szkoda mi chować do szafy,żeby tam pachniały.

Mnie i forsycji, która z wrażenia rozkwitła
SIĘ PODOBA a   ZDANIA SZALONYCH KURAKÓW
(tu nawet jeden w geście protestu odwrócił się tyłem a drugi stara się przekazać za pomocą JĘZYKA MIGOWEGO KURAKÓW hasło BADZIEWIE), NIKT nie bierze pod uwagę.
Zaraz obiad, czyli ŻUREK W DOBOROWYM ŚWIĘCONYM TOWARZYSTWIE a potem znowu ŁONO RODZINY w towarzystwie łagodzących obyczaje krewnych : CYTRYNÓWKI I KADARKI :)